« Czytelnia i książki Sarmaty i scyty [6] Autor tekstu: Zbysław Śmigielski
— Za co — zapytał Wiewiór — za co tu wrzucili?
— Jeszcze nie wiem. Za dywersję
ideologiczną. Może powiedzą, że za brak czujności. Zastrzelono u mnie
oficera Informacji.
— Podziemie? Wyrok?
— Gdyby chłopcy z lasu, nie byłoby
afery. — To kto?
— Chcieli aresztować mojego zastępcę
do spraw politycznych, ruskiego majora. Porządny chłop, nie dopuścił. Jego
pomocnik od razu nogę dał, czekać nie miał na co. Towarzysza z Informacji
znaleźli na kwaterze. Trzy kule w głowie, czwarta w sercu.
Wiewiór znów długo milczał, kołysząc się,
cicho stękając. Nie wyglądał dobrze, raczej całkiem kiepsko, nawet w tej półciemności.
— Dwa lata temu — wydusił skądś z trzewi — bił mnie osobiście szef radomskiego gestapo, SS-Oberführer
Metzger, porządny nazista. Rzeźnik z nazwiska i upodobania. Gorzej mnie załatwił,
ale wytrzymałem. Teraz, kiedy biją nasi, w dodatku za to samo, to trudniej
wytrzymać. Właśnie dlatego, że biją za to samo. Za to, że nie ma już w co
wierzyć.
Powiedział, jakby nie płuca, ale duszę
wypluwał. Bo po co potrzebna dusza, skoro nie ma w co wierzyć?
Obsunął się po ścianie, jak przedtem na
brzuch. Słoma buchnęła smrodliwą wonią. Koszula na plecach Wiewióra
poprzecinana była jak nożycami, w przecięciach siniało, czerniało posiekane
mięso.
— Brzuch — chrypiał -
tylko trzciną bili, kopali. Plecy batem i stalowym prętem. Szybciej traci się
czucie, ale skutki gorsze. Brzuch za to bardziej boli.
— Za co wsadzili? Z lasu? Ujawniony?
— Oni znają powód i nie mówią
prawdy. Ja też wiem, za co i nie powiem. Niech będzie to co mówią. Nie
zameldowałem, że moi przyjaciele to zaplute pachołki z Armii Krajowej,
nieujawnieni. Bezpieka znalazła ich na liście amnestyjnej z dawnego „Nie",
teraz z WiN.
— Aresztowani?
— Ktoś uprzedził, poszli do lasu. Ja
zostałem.
— Dlaczego? Też byłeś w AK,
porucznik, prawda?
— W AK porucznik, w ludowym kapitan. Na
polecenie reakcji przyczaiłem się w sztabie, chociaż nie byłem w „Nie" ani WiN. Lasu zawsze się bałem. Od małego. Wilków.
— I wilkołaków, co?
— Tak, wilkołaków najwięcej. I Czarnych Kapturków ze stenami. Tych, co jak aniołki spadali z nieba, żeby
wykonać tajne zadanie, którego nigdy nie było.
— Gdzie działałeś? W Warszawie?
— W Warszawie też. W Łodzi, Krakowie,
Radomiu. Ktoś mnie sypnął, ale chłopcy odbili z transportu. Długo się
kurowałem. Tak, wtedy mi ptaszki śpiewały.
Wywiad albo dywersja. Za wywiad skąpo, ale płacił Churchill, za dywersję nie płacił
Stalin, płacił naród. Więc broń u nogi. Informacja poszukuje archiwum
wywiadu Armii Krajowej. Szaleją, dostają kota. Z tego powodu u nich też kilka
łbów poleciało.
— Ciekawe — chrypnął Wiewiór.-
Po co im archiwum?
Podpułkownik nie lubił odpowiadać na głupie
pytania. Był przekonany, że Wiewiór lepiej zna odpowiedź. Chodziło o listy
tajnych współpracowników, konfidentów gestapo i policji. Nie po to, by
stawiać ich przed sądami. Nie wyłącznie po to. Jeszcze się nie domyślał, o co naprawdę chodziło.
Przeklęty czas, czas milczenia. Nie można
być pewnym nawet siebie samego, samemu sobie ufać nie można. Bo jeśli staną
nad tobą z takim skórzanym batem? Z metalowym prętem? Z papierosem?
Zacisnął zęby, oparł się o ścianę, ale
tylko na moment. Ściana pokryta była warstwą cienkiego lodu.
Bierność, przerażenie — gorszych
rzeczy nie ma. Najcięższe frontowe chwile wydają się szczęśliwe. Bo oto się
okazuje, że tam nie było czego się bać. Prawdziwy strach rodzi nienawiść.
Nienawiść daje siłę. Czas wygrywa ze strachem, z nienawiścią. Kamień, nożyce,
papier. Gramy?
Skazany na wspólnictwo. Z kim? Z nimi. Był
wspólnikiem, który nie mówi „my", który mówi „oni". Nie swoim,
„ich" wspólnikiem został. Narzędziem, cudzą ręką. Nie może zaprzeczyć,
świadomą. Jego lojalność miała jednak granice, co właśnie się okazało.
Dwie możliwości były — skreślić te granice, lub upaść na samo dno.
Powrotu nie przewidziano.
Przecież wiedział o tym, od samego początku.
Też możliwości miał dwie — iść z nimi, ratować kraj od morderców,
lub czekać, by uczynili to inni. Ci inni byli dalecy, niczego nie obiecywali.
Po prostu w nich wierzono. W polskiej polityce wiara znaczy o wiele więcej,
niż w jakiejkolwiek religii.
Czekanie na innych oznaczało czas. Czas
wymierny był miarą krwi. To nic, od tego jest wojna. Wiara dla wyznawców każdej
ceny warta. Osobliwie, kiedy płaci naród. Naród — argument w przetargu.
Rodzime chamberlainy będą się miały nieźle nawet po stu latach.
Cóż to się porobiło. Ta realna słuszność
przyszła do nas ze wschodu, moralna została na zachodzie. Mimo zdrady i kolaboracji, hańby i ucieczki, mimo zbrodniczych błędów, wciąż jest moralną
słusznością. Przed trybunałem historii też można iść w zaparte.
Z lewej chór śpiewa „Okę", z prawej
-"Czerwone maki", niesłychanie podobne do „Pierwszej brygady".
Pomiędzy chórami — wielkie pole śmierci. Dla nie chcących śpiewać.
Milczeć też jednak można, byle po którejś stronie.
Osiem miesięcy w śledztwie. Miesiąc w tej
zgniłej lodowej norze, potem w stolicy, w dyspozycji Głównego Zarządu
Informacji. Tam szło wytrzymać w celach. Przypadło mu nieco mniej, niż dla
Wiewióra. Lecz Wiewiór siedział dłużej.
Na rozprawie wszystko im przymierzali, jak w sklepie z wyprzedażą, gdzie ciuchy nie na miarę ubierają, na oko. Z śmiertelną
powagą nieznanej nikomu retoryki, wymagającej specjalnych uniwersytetów. Ich
zaś prostackie, wojskowe natury — nie pojmowały ogromu swoich zbrodni.
Zarzuty właśnie im tak pasowały, jak ciuchy na wyprzedaży. Ale jakoś weszły.
Spotkali się znów w Rawiczu, tam wszyscy się
spotykali. Prócz tych, którzy po prostu spotkali swój los. To później się
okazywało.
Cela trzydzieści osób, pryczy dwadzieścia.
Wojskowi, cywile. Prości, połamani,
milczący i spadli z księżyca. Kilku szczególnych, w feldgrau i feldgrün.
Hauptmanny, sturmführery. Kameraden, koledzy spod celi.
Wyglądali nieźle, raczej na zadowolonych.
— Żeby się uwolnić od tych kameraden,
musieliśmy krwawić przez prawie sześć lat. Kiedy uwolnimy się od
towarzyszy?
Wiewiór zamachał rękami, nawet się roześmiał.
— Spójrz na wschodzące słoneczko,
dziś akurat czerwone. Odpowiedź na twoje pytanie będzie aktualna za pięćdziesiąt
lat. Może nawet za sto.
1 2 3 4 5 6
« Czytelnia i książki (Publikacja: 10-02-2007 )
Zbysław ŚmigielskiPowieściopisarz, nowelista, aforysta, najrzadziej poeta. Laureat konkursów i nagród literackich. Uznany za marynistę. Był kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, nieco powłóczył się po morzach, co ma wpływ na twórczość. Zajmuje się propagowaniem spraw morza na spotkaniach autorskich, szczególnie z młodzieżą. Interesują go także inne sprawy: historia współczesna, problemy społeczne, konflikty moralne - to, czym żyjemy na codzień. Ostatnia książka: Sarmaty i scyty (2007). Zmarł w 2014. Strona www autora Numer GG: 3401579
Liczba tekstów na portalu: 22 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Nostalgia | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5262 |