|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Rzeczywistość społeczna Auschwitz* [2] Autor tekstu: Piotr Mirski
Tym niemniej władza, którą mieli funkcyjni, nawet niskiej rangi, jak
kapo grup roboczych, była w gruncie rzeczy absolutna — tylko dolna granica
brutalności została określona. Funkcyjni byli karani bądź zastępowani jeśli
nie okazywali się wystarczająco bezwzględni. Innymi słowy, wolno im było na
podwładnych popełniać najpotworniejsze okrucieństwa pod pretekstem kary za
jakiekolwiek wykroczenie, lub nawet bez powodu. Levi pisze: „Aż do końca
1943 roku nie było rzadkością, że kapo zabijał więźnia ciosami pięści
lub pałki i nie musiał się obawiać żadnej kary. Dopiero później, kiedy
zapotrzebowanie na siłę roboczą stawało się coraz większe, narzucono pewne
ograniczenia". [ 10 ]
Taka nieograniczona niczym władza mocno przyciągała pewien typ człowieka,
żądnego jej czy nawet umiarkowanie na nią zachłannego, jak i całe rzesze
przestępców i sadystów (nie tak znowu licznych, jednakże bardzo
niebezpiecznych z uwagi właśnie na tę nieograniczoną władzę), a biorąc
pod uwagę korzyści materialne z niej płynące, nie ma w tym nic dziwnego, że
system taki działał i kwitł. Różni ludzie zostawali kapo. Po pierwsze, propozycje takie dostawali ci, w których komendanci obozu dopatrzyli się możliwości kolaborowania. Byli to
przede wszystkim pospolici przestępcy, którym kariera prześladowców umożliwiała
ogromną odmianę warunków życia, ale zostawali nimi również polityczni,
wycieńczeni wieloma latami obozowej udręki i często moralnie zobojętniali, a w późniejszym okresie także Żydzi, którzy widzieli w tej cząstce władzy,
jaką oferowano, jedyny sposób uniknięcia śmierci. Kapo zostawali też ci, którzy
zarazili się deprawacją od prześladowców i bezwiednie próbowali się z nimi
utożsamiać.
Nie dochodziło jednakże do całkowitego zatarcia się granic między
sprawcami a ofiarami i przeciw takiemu rozumieniu Levi stanowczo protestuje.
Takie przedstawianie problemu jest, świadomą bądź nie, przysługą udzieloną
nazistom. Bo choć zarówno w obozach, jak i w życiu poza nimi zdarzały się
rozmaite rzeczy, zwłaszcza w czasach chaosu jakimi jest wojna, pojedyncze przykłady
mają niewielkie znaczenie. Zacieranie granicy między oprawcami a ofiarami ma
na celu zakłamanie u podstaw naszej potrzeby sprawiedliwości i było to de
facto jednym z celów systemu stworzonego
przez nazistów. „Nie wystarczają błędy czy osłabienie woli więźniów,
żeby ich zrównywać z ich nadzorcami; więźniowie obozów, setki tysięcy osób z różnych warstw społecznych, prawie ze wszystkich krajów Europy, stanowili
przeciętną, niewyselekcjonowaną próbkę reprezentacyjną całej ludzkości, i nawet jeśli nie bierze się pod uwagę przerażającego otoczenia, w jakie
zostali brutalnie wrzuceni, byłoby nielogiczne spodziewać się, a retoryczne i fałszywe twierdzić, że zawsze i wszyscy zachowywali się jak święci czy
stoicy. [...] W ogromnej większości przypadków ich zachowanie w obozie było
zdecydowanie przewidywalne; kilka tygodni lub miesięcy wyzucia ze wszystkiego,
jakiemu zostali poddani, doprowadzało ich do stanu zwykłej wegetacji, do
codziennej walki z głodem, zimnem, zmęczeniem i biciem, a w takiej sytuacji możliwość
wyboru (a szczególnie wyboru moralnego) była zredukowana do zera". [ 11 ]
Szczególnym i skrajnym przypadkiem kolaboracji były oddziały Sonderkommando.
Ich obowiązkiem było utrzymanie porządku wśród nowo przybyłych (często
nieświadomych losu, który ich czekał), wprowadzenie ich do komór gazowych,
wydobycie ich ciał, wyrwanie im złotych zębów, obcięcie kobietom włosów,
posegregowanie pozostałych po zmarłych ubrań, butów, zawartości bagażu,
wreszcie przeniesienie zwłok do krematorium, nadzorowanie ich spalenia, a na
koniec wydobycie i usunięcie popiołów. Jeden oddział specjalny w Auschwitz
liczył od 700 do 1000 członków. Bycie członkiem takiego oddziału nie zwiększało
szans na przeżycie, przeciwnie — odraczało jedynie wyrok śmierci, czyniąc
go w zasadzie jeszcze bardziej pewnym. SS dokładało wszelkich starań, by nikt z członków tych oddziałów nie pozostał przy życiu, gdyż groziło to
wyjawieniem owej straszliwej tajemnicy. Każdy z oddziałów Sonderkommando
pracował przez parę miesięcy, po czym był likwidowany, zawsze w inny, podstępny
sposób, by uniemożliwić ewentualny opór. Kolejny oddział zaczynał swoją
pracę od spalenia zwłok swoich poprzedników.
Do Oddziałów Specjalnych wybierano przeważnie Żydów, co z jednej
strony nie powinno dziwić, skoro naczelnym celem obozów była zagłada narodu
żydowskiego i stanowili oni 90-95% deportowanych do Auschwitz. Z drugiej zaś
strony nie był to fakt będący zwyczajnym wynikiem praw statystyki. Żydzi
mieli umieszczać w piecach swoich braci Żydów. Miało to określony cel -
należało wykazać, że są oni podludźmi, zdolnymi do największego
upodlenia, łącznie z unicestwianiem siebie samych. Skądinąd wiadomo też, że
nie wszystkie oddziały SS z ochotą przystawały na przemysłowe mordowanie,
gdy stawało się ono zajęciem codziennym, więc przerzucenie na ofiary części
tego zadania mogło służyć uspokojeniu niektórych esesmańskich sumień.
Groza takiej kondycji ludzkiej narzuciła świadectwom szczególną powściągliwość,
stąd też trudno do dziś wyrobić sobie zdanie, co znaczyło bycie zmuszanym
miesiącami do trudnienia się takim zajęciem. Niektórzy świadkowie
utrzymywali, że członkom oddziałów dawano do dyspozycji wielkie ilości
alkoholu, co doprowadzało ich do stanu zezwierzęcenia. Wśród nich byli także
ci, którzy widzieli w swojej sytuacji nadzieję na przetrwanie. Nadzieja ta była,
rzecz jasna, iluzoryczna. Stworzenie takich oddziałów było najbardziej
demoniczną zbrodnią narodowego socjalizmu. Za pośrednictwem tej instytucji
usiłowano przerzucić ciężar winy na innych, a ściślej — na same ofiary,
tak, by choćby na pocieszenie nie pozostała im nawet świadomość, że są
niewinni. Nie jest rzeczą łatwą sondować tę otchłań zła. Zdaniem
Leviego, ci nieszczęśnicy, którzy zgodzili pomagać w zabijaniu innych, po to
by żyć parę tygodni dłużej, miast wybrać natychmiastową śmierć w żadnym
wypadku nie daliby się skłonić do zabijania własnymi rękami.
Świadek
W pewnym momencie, Levi, jako chemik z zawodu, stał się jednym z owych
więźniów uprzywilejowanych.
Chociaż sam zaznacza, że status który zdobył nie gwarantował właściwie
ani poprawy warunków życia — praca w komandach specjalnych nie była wcale lżejsza
[ 12 ] — ani też uniknięcia selekcji, status uprzywilejowany otwierał pewne możliwości i dodatkowe perspektywy przetrwania dla więźniów bardziej zaradnych. Jego książka — Czy to jest człowiek — napisana wiele lat później, stanowi
wspomnienia ofiary w pewnym sensie uprzywilejowanej. Z tej także perspektywy
pisze również o swoich wcześniejszych doświadczeniach. Zdobycie owej
„uprzywilejowanej perspektywy" było warunkiem koniecznym zaistnienia jakieś
formy obserwacji uczestniczącej w rzeczywistości obozowej:
Dla poznania rzeczywistości obozowej same obozy nie zawsze były
dobrym punktem obserwacyjnym — w takich nieludzkich warunkach, jakie stworzono więźniom, nieczęsto mogli oni
uchwycić obraz całości swojego wszechświata. [...] Więzień nieustannie
stykający się ze śmiercią często nie był w stanie ocenić rozmiarów
zbrodni dokonywanych na jego oczach. Człowiek, który dzisiaj pracował obok
niego, następnego dnia znikał; mógł przebywać w pobliskim baraku, a mogło
go już nie być na świecie; w żaden sposób nie można się było tego
dowiedzieć. Każdy czuł, że wznosi się nad nim olbrzymi gmach przemocy i zagrożeń, ale nikt nie mógł sobie utworzyć jego obrazu, ponieważ oczy miał
skierowane ku ziemi i ciągle myślał, jak przetrwać. [ 13 ]
Jeśli to prawda, to przeciętny więzień, w wyniku poważnego
zdegradowania jego człowieczeństwa, a w konsekwencji jego możliwości
poznawczych i intelektualnych w ogólności nie był w stanie być miarodajnym
świadkiem wydarzeń obozowej rzeczywistości, nie mógł zdać wiarygodnej
relacji z tego, co się tam działo. Tym samym, historia obozów zagłady została
napisana nie przez jego „normalne" ofiary, ale przez ofiary
„uprzywilejowane", mające wyższy od innych status.
Chociaż więźniowie uprzywilejowani mieli „lepszy" punkt widzenia,
ich widzenie, obserwacje były w mniejszym lub większym stopniu zafałszowane,
wypaczone przez ów fakt bycia uprzywilejowanym. W sytuacji uprzywilejowanych par
excellence, czyli tych, którzy zdobyli ową wyższą pozycję poprzez służalczość
wobec władz obozu, to zafałszowanie było już całkowite. Stąd też wg
Leviego, kapo czy członkowie Sonderkomando są już całkowicie
nierzetelnymi świadkami. (odnośnie członków oddziałów specjalnych
sprawa jest jednakże bardziej problematyczna, co Levi sam przyznaje. Ocaleni członkowie
Sonderkommando byli na przykład pierwszymi świadkami na procesach
przeciwko Niemieckim zbrodniarzom wojennym. Przez dłuższy czas wielu z nich
nie odważyło się opowiadać swych losów nawet najbliższej rodzinie, bywali
napiętnowani jako uczestnicy mordów.)
Najbardziej miarodajni świadkowie historii obozów wyłonili się
zatem spośród tych nielicznych, którzy byli na tyle zaradni i mieli tyle szczęścia,
że uzyskali uprzywilejowany punkt widzenia, nie idąc na kompromis, a także
umieli opowiedzieć o tym, co widzieli i wycierpieli, czyniąc to ze skromnością
dobrego kronikarza, czyli biorąc pod uwagę złożoność zjawiska obozu i różnorodność
toczących się w nim losów ludzi. Logicznym biegiem rzeczy ci historycy
obozowi byli niemal wszyscy więźniami politycznymi, gdyż obozy były
zjawiskiem politycznym, a więzieni w nich działacze polityczni w znacznie większym
stopniu niż Żydzi i pospolici przestępcy (jak wiadomo, więźniowie dzielili
się na te trzy główne kategorie) posiadali zaplecze kulturalne, pozwalające
im komentować wydarzenia, w których uczestniczyli [...] Ich warunki życia,
przynajmniej w ostatnich latach były dość znośne, co pozwalało im na przykład
robić notatki i przechowywać je; o czymś takim Żydzi nie mogli nawet myśleć, a kryminalistów robienie notatek oczywiście nie interesowało. [ 14 ]
Niemniej jednak nawet opisane wyżej, łatwiejsze do zniesienia warunki życia
więźniów uprzywilejowanych nie były w stanie stworzyć dostatecznie
dogodnego punktu dla obserwacji tamtego świata i jego opisu. Sam język, język
wzięty ze świata poza obozami z reguły nie wystarczał do opisania
rzeczywistości wewnątrz obozu, na co wskazuje wielu autorów świadectw o Zagładzie.
Levi stwierdza, że konieczny jest taki nowy język, leksykalnie tylko podobny
do języka ze świata żywych, aby móc opisać i wyjaśnić, co naprawdę
znaczy „ciężko pracować cały dzień na wietrze i mrozie, mając na sobie
jedynie koszulę, kalesony, bluzę i spodnie z płótna, a wewnątrz czując osłabienie i głód, i świadomość nadchodzącego końca". [ 15 ]
1 2 3 4 Dalej..
Przypisy: [ 12 ] Primo Levi, Czy to jest człowiek… s. 196. [ 13 ] Primo Levi, Pogrążeni i ocaleni, s. 14-15. [ 15 ] Primo Levi, Czy to jest człowiek… s. 177 « Historia (Publikacja: 24-09-2013 )
Piotr Mirski Absolwent The European Institute for Jewish Studies "Paideia" w Sztokholmie. Doktorant wydziału Filozofii i Socjologii UMCS w Lublinie. Pisze doktorat pod tytułem "Boskie wahadło historii", na temat Zagłady, jej ideologicznych i historycznych przyczyn, a w dalszej części na temat reakcji religijnej myśli żydowskiej na kwestię Szoa i udział/braku udziału/istnienia/nieistnienia Boga. Liczba tekstów na portalu: 3 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Strategie przetrwania oraz kwestia wiary religijnej w Auschwitz | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9297 |
|