|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Stosunki międzynarodowe
Kaukaz w płomieniach [4] Autor tekstu: Witold Stanisław Michałowski
Tych, których Allah
uratował od odkołków, pocisków i bomb, czekał po wejściu armii federalnej obóz filtracyjny lub eszelon wagonów
kolejowych. Dowódcy oddziałów federalnych ocalałą cywilną ludność określali
mianem przesiedleńców. Nie żadnych
bieżeńców, czyli uciekinierów. To przecież byli najzwyklejsi
przesiedleńcy. Tak jak te krnąbrne
Polaczyszki z lat czterdziestych.
Wyprawiano ich do Tiumenia, Birobidżanu, na Daleki Wschód. Tam, gdzie Rosjanie
żyć nie chcą, i tam, gdzie już się im pali grunt pod nogami. Pociągom
przybywającym z czeczeńskimi bandytami
przygotowywane były odpowiednie powitania. Instrukcji udzielił w telewizyjnym wystąpieniu sam premier Putin.
Jak należy z terrorystami postępować?
Najlepiej topić w kiblu. Poparcie w narodzie otrzymał powszechne.
Czołgi i BTMP obławy pękały od zdobyczy. Dywanów, telewizorów, lodówek.
Wpadając do wsi, żołnierze oddziałów szturmowych
niszczyli wszystko, co mogło mieć jakąkolwiek materialną wartość dla ich
dowódców. Bo inaczej kazaliby im to oni później taszczyć, transportować jako
trofeum. Dla siebie poszukiwali wyłącznie wódki i złota. Rosji potrzebna jest
Czeczenia, geopolityczne centrum Kaukazu. Potrzebna, ale bez Czeczenów. Tą
dewizą kierują się lokatorzy Kremla już od czasów generała Jermołowa.
Dowodzony przez niego korpus
ekspedycyjny wyrzynał w pień mieszkańców wsi w dolinach Tereku i Sundży w XIX
wieku. W służbie rosyjskiej zginął Polak pułkownik Pasek, wnuk pamiętnikarza
Chryzostoma. Kozacy polowali szczególnie na ciężarne kobiety. Bo te suki urodzą
tych przeklętych bandytów.
Rosji potrzebna jest
kuratela nad euroazjatyckim mostem lądowym, przez który przechodzą trasy
magistralnych rurociągów przesyłowych ropy naftowej i gazu. Dlatego wojska
federalne w pierwszej kolejności obsadziły tłocznie i trasę gazociągu o identycznej średnicy jak przebiegający przez Polskę odcinek tranzytowego
gazociągu Jamał-Europa. Zasila w gaz setki miast i miasteczek na północnym
Kaukazie. Musieli się spieszyć. Zdesperowani Czeczeni mogli go przecież wysadzić w powietrze. Wydawana w Moskwie
gazeta „Sowierszenno Siekrietno" alarmowała:
WAHABICI W TOBOLSKU — Oni już opanowują
rejony wydobycia nafty!!! 1/3 budżetu Rosji przeznaczona była wówczas na
wojnę w Czeczenii, a przy tym aż ¾
tego budżetu pochodziło z eksportu rurociągami ropy naftowej i gazu. Gazociąg
Jamał-Europa wysadzono jednak w powietrze tylko raz. W powieści
Red Gaz, autorstwa dysydenta Edwarda
Topola. Precedens jednak zaistniał.
Od połowy września do
Groznego nie dochodził prąd elektryczny. Brak też było wody i gazu. Zastanawiała
tylko obfitość benzyny. Taniej. Po 3 do 5 rubli litr, za dolara 5 litrów. Nawet
niezłej. Z polowych rafinerii. W jej skład wchodził duży, metalowy zbiornik
zakopany w ziemi. Pod nim płonęła otwartym ogniem gazowa sztyca. Trochę rur,
chłodnica, skraplacz. Gotowy produkt można było kupić przy wjeździe do każdej
wsi. Sprzedawano go w 10 litrowych słojach po
ogórcach. Transportowano
też cysternami do Inguszetii, dla dowódców federalnych wojsk pancernych i kolumn samochodowych. W zamian proponowali uzbrojenie. Większość transakcji szła
na wymianę. Machniom? Machniom! Obie
strony były zadowolone.
Po otoczeniu Groznego
pancernym kordonem utworzono korytarz do Inguszetii. Mieli się nim ewakuować
cywile. Ci, którzy tego nie uczynili lub nie mieli sił uczynić, byli traktowani
jako bandyci, terroryści, islamiści, wahabici (niepotrzebne skreślić). Dla nich
właśnie przeznaczano bomby kasetowe, kulkowe, próżniowe, napalm i wszystkie te
wynalazki, tak cieszące serca rosyjskich matek i generałów stworzone ongiś, aby
pokonać wrogów socjalizmu i Kraju Rad. Nie stało Kraju Rad.
Żałko. Dobrze, że chociaż znaleźli
się wrogowie Matuszki Rossji. Bomby
próżniowe są w stanie na znacznym obszarze wchłonąć cały tlen. Żadna istota
potrzebująca go do oddychania nie przeżyje. Ostrzeżenie tej treści zostało
wygłoszone w programie telewizyjnym odbieranym na całym północnym Kaukazie.
Pułkownik, który je wygłaszał, miał sympatyczną twarz i łagodne, słowiańskie
rysy. Taki dla dobra ojczyzny spełni każdy rozkaz.
W Groznym, na niewielkim
placyku pomiędzy „Kafe Wajnach", a sklepem myśliwskim, gdzie sprzedawano haczyki
na ryby, sztuczne przynęty i kamizelki na magazynki, handlowano też bronią. Ceny
były umiarkowane. Kałasznikow kosztował 200‒250 USD. Pistolet Tokariewa
(popularna TT) 350 USD, Pistolet Makarow 200‒250 USD. Pocisk do granatnika — 60
rubli przeciwpiechotny i nieco drożej kumulacyjny. Radiotelefon Motorola około
350 USD, kajdanki dla jeńców 200‒300 rubli. Obowiązkowym wyposażeniem każdego
bojowika były też bagnety, kaukaskie
kindżały, noże fińskie, a nawet hiszpańskie maczety. Broń każdy kupował sobie
sam. Tak było na Kaukazie od prawieków. Od zawsze. Składamy wizytę w kwaterze
głównej pułku specjalnego przeznaczenia
Bors („Wilk"). Mój towarzysz służył w nim w czasie poprzedniej wojny jako
snajper. Witają nas z otwartymi ramionami. Herbatą i orzeszkami. Jako pierwsi
Polacy otrzymujemy pułkowe legitymacje. Są najlepszą ochroną, jeśli komuś
przyszłoby do głowy udzielić nam przymusowej gościny. Moglibyśmy wtedy liczyć,
że cały pułk będzie nasz szukał. I na pewno znajdzie. Legitymacja przydała się
piszącemu te słowa jeszcze parę lat później w Tuwie, na afgańsko-pakistańskiej
granicy Ina Karakorum Highway.
Z trzygwiazdkowym
generałem Musą Bakajewem nikt nie miał śmiałości zadzierać. Generał miał 48 lat. W Azerbejdżanie dosłużył się
stopnia pułkownika. Walczył z Ormianami o Karabach. Gdy ochotnicy pojechali do
Abchazji, udał się za nimi. Twierdzi, że osobiście zniszczył 62 rosyjskie czołgi i pojazdy pancerne. Obiecuje zaokrąglić tę liczbę do pełnej setki. Jak zamierza
zrealizować taki zamiar — nie wiadomo. Parę lat później odwiedziłem go w miłym
domu w Niemczech. Jest konsultantem pewnych służb u naszego zachodniego sąsiada.
Uważa, że wojna w Czeczenii wybuchła za sprawą ropy naftowej.
Pamiętam, że w przydomowym ogródku jego siostry w Groznym oglądałem naftowy szyb.
Najzwyczajniejsza studnia z kołowrotem. Pompa też była. Ale nieczynna, bo nie
było prądu. Na dobę dawało się wydobyć do 60 ton ropy. Dwie samochodowe
cysterny. Miała doskonałą jakość. Nie potrzebowała rafinacji. Rozlana na mokrej
ziemi i zapalona wybuchała jasnym płomieniem.
Urus Martan
odwiedziliśmy parę godzin po bombardowaniu i rakietowym ostrzale. Zginęło 9
osób, około 30 było rannych. Dużo niewypałów. Zniszczonych kilkanaście domów.
Najbardziej przejmujący był los matki 7 dzieci, która zebrała z drzew szczątki
ich i męża. Straciła dom. Jedna z rakiet nie wybuchła. Pozostawiła za sobą
cylindryczny, prowadzący w głąb ziemi szyb. Właściciel posesji spuścił się w jego głąb, aby zaczepić koniec rakiety do stalowej liny ciągnika. Zamierzał ją
wyciągnąć i rozbroić. Ludzie przeklinali terrorystów w Moskwie i polityków.
Rzekomo w tej miejscowości miały być więzione właśnie pod koniec października
dwie Polki porwane w Dagestanie. Zastanawiające, że po umożliwieniu im
korespondencji z krajem, skarżyły się tylko na brak ruchu i monotonię bytowania.
Trzęsienia ziemi, jakie powoduje ostrzał rakietowy, nie zauważyły. Wyraźna
fuszerka porywaczy, którym zależało na zapuszczeniu czeczeńskiego śladu w świadomości czytelników „Gazety Wyborczej". Udało się.
Nivę, którą jechaliśmy,
zatrzymała grupa ludzi. Stali w centrum wsi na szosie koło rozbitego samochodu. W tę wieś uderzyły rakiety S5 i S8. Mogą być w nie wyposażone tak samoloty, jak i helikoptery. Z boku drogi — pokrwawione samochodowe plandeki przykrywały
podłużne kształty. Trzy, może cztery. I co najmniej tyle samo zupełnie małych.
Krótkich. Pod którymi prawie nie było nic. Wieś ucierpiała również w latach
poprzedniej wojny. Wtedy też zginęli członkowie tej rodziny. Sąsiedzi pokazują w stronę remontowanego domu. Mieszkańcy Iczkerii bardzo lubią budować,
rozbudowywać, upiększać swoje siedziby. Ci, którzy leżą pod plandeką, też
dzisiaj budowali. Kładli na elewację nową warstwę cegieł. Sprowadzili ich cały
transport. Chcieli zdążyć przed zimą. Nie zdążyli. Nalot. Nogi dziwnie stają się
ciężkie. Przyśpieszone bicie serca. Pulsowanie krwi w skroniach. Parcie na
pęcherz. Generał Bakajew jednak nie przerywa rozmowy. Nie odwraca nawet głowy.
Energicznie gestykulując kontynuuje wymianę zdań. Bomby padają dość daleko.
Jakieś kilkaset metrów. Wybuchy wznoszą tumany pyłu. Z rozpostartymi skrzydłami
przebiega drogę stadko kur i nieduży psiak z podkulonym ogonem. Wieś nie
sympatyzowała z rządem. Nie udzielała schronienia żadnym bandytom, terrorystom,
mudżahedinom. Nie było też w niej żadnego obiektu wojskowego.
Być może komuś tam w sztabie przypomniał się 96 rok, kiedy tu broniło się blisko dwie setki
bojowików. Rosjanie atakowali ich
przez 47 dni. Stracili dużo techniki, ludzi. Czyżby zemsta? Generał uważał, że
tak. Nie mógł pojechać z nami na wschód do Zandaka, gdzie przebiegała pierwsza
linia frontu. Doprowadzał swój pułk do stanu pełnej sprawności bojowej.
Specnazowców z pułku
Bors Rosjanie bali się jak ognia.
Spotkanie z nimi, to było spotkanie śmierci. Dostajemy służbowy samochód z dwoma
uzbrojonymi po zęby bojowikami:
Arsanem i Israpilem. Wołga ma rozbity cały przód. Jest bez świateł. Niedawno
ostrzelano ją w zamachu na generała. Trasę do granicy z Dagestanem
pokonuje w niespełna dwie godziny. Jedziemy przez Nowogroznyj i Aleroj. Dalej
objazdem, aby uniknąć ostrzału czołgów szutrowymi drogami przez Gansołczu,
Turtchuter, Szuani, Gendergen, Zandakara, Datach i na końcu Zandak.
Promieniejący sławą niezdobytego nigdy przez wroga auł Zandak. Ostre, czyste
powietrze. Wysokie, sięgające 2725 m, góry pogranicza. Lesiste doliny, w bieszczadzkim kolorycie jesiennych drzew. W Datachu tłumy uchodźców. Gromadzą
się wokół samochodu. Zakwaterowani w szkole, w niewykończonych budynkach, w magazynach. We wsi, która liczyła 3000 mieszkańców, jest ich już 15 000. Ciągle
przybywają nowi. Głowa miejscowej administracji, Rasuł Dakałow, obawia się
wybuchu epidemii. Brakuje żywności. Nawet kukurydzianej mąki. Jeździł na rozmowy z rosyjskim pułkownikiem. Prosił, aby nie strzelano do rolników zbierających
plony z pól. Obiecano mu to solennie. Rosjanie okazali się tacy jak zawsze.
Zamiast kukurydzy przywieziono trupy. Datałow cytuje Churchilla:
Podpisywane z nimi porozumienia nie są
warte nawet papieru, na którym je podpisywano.
Wtórują mu najbliżej
stojący. Nauczyciele, adwokaci, inżynierowie. Każdy chce do kamery wypowiedzieć
swój żal, swoją krzywdę, swoje błaganie do cywilizowanego świata. Za co?
Dlaczego? Dlaczego nas to spotyka? W Zamajurt jedna bomba zabiła 32 ofiary. W Binoj 9. Dlaczego niszczy się ich domy. Dorobek całego życia. Mają pretensję do
władz w Groznym, że nie zostali przygotowani do wojny z Rosją. Że nie mają
Stingerów. Że pozwolono Basajewowi iść z pomocą braciom w Dagestanie. A niby kto
miał przeszkodzić? Przecież jego ród pochodzi z Dagestanu. I na pomoc szli sami
Dagestańczycy, którzy schronili się u nas. Nawet komendę mieli rosyjską. Nie
zgodzą się nigdy na wprowadzenie
konstytucjonnogo poriadkana
moskiewską modłę, co zapowiedział na spotkaniu z ludnością pogranicza w Gileni
generał Bilajew. Niepodległa Czeczenia ma swoją Konstytucję. Przyjętą w 1997
roku. Nikt się nie zgodzi, aby znowu rosyjskie
babuszki biły po twarzy czeczeńskie
dzieci za rozmawianie w autobusach i w sklepach w ojczystym języku. Nie chcą być
więcej czarkami. Tu są wszyscy
zgodni. Zarówno mający 90 lat Basza Bardzukajew, poruszający się o dwóch laskach z zawieszonym u pasa pojemnikiem na mocz, ani jego 80 letnia żona Medina, ani
ich plemiannik, czyli kuzyn, 60 letni
Latajew Ilmad, ani wszyscy ci, którzy mogą wziąć broń w rękę. Auł Zandak będzie
się bronił.
1 2 3 4 5 6 7 Dalej..
« Stosunki międzynarodowe (Publikacja: 16-01-2017 )
Witold Stanisław MichałowskiPisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli. Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 49 Pokaż inne teksty autora Poprzedni tekst autora: Hej ty ojcze atamanie | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10081 |
|