Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.444.371 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Im więcej zainwestowałeś w swoją religię, tym mocniej jesteś motywowany do ochraniania tej inwestycji.
 Ludzie, cytaty » Voltaire

Émilie du Châtelet. Bogini Woltera [1]

Z okazji Dnia Kobiet warto przypomnieć postać jednej z najwybitniejszych kobiet Oświecenia: markizy Émilie du Châtelet (1706-1749). Parała się matematyką, fizyką i literaturą. Poza tym była, tak się złożyło, „boginią" Woltera. Emilia była intelektualistką. Przypisuje jej się słynne słowa: 'Inteligencja nie ma płci'.

„Ojciec jej był na tyle bystry, że zrozumiał, iż spłodził fenomen. Podczas gdy większość młodych kobiet z jej sfery mogła tylko czerpać okruchy wiedzy od służby (zwykle wiedzy praktycznej, co bardzo się przydało później tym, które uciekły bez grosza przed Rewolucją do Anglii lub Ameryki), Emilia była, wedle wszelkich kryteriów, bardzo wykształcona. Nauczyła się łaciny, włoskiego i angielskiego; Tassa i Miltona znała równie dobrze jak Wergiliusza. Przetłumaczyła "Eneidę", umiała na pamięć długie ustępy z Horacego i studiowała pisma Cycerona. Nie chciała uczyć się hiszpańskiego, bo ktoś jej powiedział, że jedyna książka napisana w tym języku jest frywolna. Prawdziwie jednak uzdolniona była do matematyki… Mając dziewiętnaście lat poślubiła trzydziestoletniego markiza du Châtelet, pułkownika i głowę jednego z czterech wielkich rodów znanych jako les chevaux de Lorraine… Du Châtelet interesował się jedynie wojskiem; przebywał głównie poza domem, zajęty sprawami swego garnizonu, Emilia musiała więc sobie radzić sama. Podobnie jak jej ojciec uwielbiała towarzystwo i życie dworskie; nabrała gustu do gier hazardowych i rzuciła się w wir miłostek. Pomimo starannego wychowania i rozlicznych zainteresowań, było w niej zawsze coś z ladacznicy. Pewien człowiek przyjęty do służby jako lokaj opowiadał, że pierwszego ranka posłano po niego, by przyszedł do jej sypialni. W trakcie wydawania mu poleceń zdjęła koszulę nocną i stanęła naga jak posąg z marmuru. Kiedy indziej zadzwoniła na niego, gdy była w kąpieli, kazała mu zdjąć z ognia kociołek z gorącą wodą i wlać do wanny, w której woda już stygła. Ponieważ nie używała soli kąpielowych, więc woda była przejrzysta, ona zaś siedziała w kąpieli nago. Bynajmniej nie zakłopatana, rozsunęła nogi, by mógł wlać wodę między nie..." (Nancy Mitford, Wolter zakochany, tłum. Krystyna Szerer).

Jej życie odmieniło się, gdy poznała Woltera...

„[Wolter] Mieszkał w wąskiej uliczce Jacques-des-Brosses, "w najokropniejszej dzielnicy Paryża, w najstarszym domu, bardziej ogłuszony hałasem dzwonów niż zakrystian. Ale ja jeszcze narobię takiego hałasu moją lirą, że bicie dzwonów będę miał za nic." Głupcy naśmiewali się z niego, ponieważ sądzili, że zamieszkał tam z powodu, jaki podawał, czyli dla podziwiania portalu Świętego Gerwazego. Był to zaiste śmiech głupiego! Wolter miał powód znacznie bardziej istotny. Na tej uliczce mieszkał niejaki imć Dumoulin — posłużył on Wolterowi jako figurant — handlarz ziarnem i słomą, który wpadł na pomysł wytwarzania papieru ze słomy! Świetny pomysł! Lecz brakowało mu gotówki — Wolter mu jej dostarczył i interes ruszył. I oto Wolter trudni się produkcją papieru pakowego. Dlatego też wybrał tę dzielnicę, by jedno oko dawać na portal, a drugie — baczne! — na swego fabrykanta słomianego papieru...

Pewnego wieczoru z wykwintnej karety, zablokowanej w wąskiej uliczce, zdołało się wygramolić pod jego drzwiami troje gości przybywających szczęśliwym trafem; by zabawić poetę w jego samotni. Ten zaprosił ich na wieczerzę, ale odmówili grzecznie, byli bowiem u niego po raz pierwszy. Wymógł na nich obietnicę, że zjawią się znowu:
Moja kucharka Marianna
Wykrzyknie głośno „Mój Boże!",
Gdy do kolacji w mej norze
Zasiądą, rzecz niesłychana,
Wielmożna księżna Saint-Pierre,
Du Châtelet i Forcalquier.

To on wymienia nazwiska swych gości: hrabia de Forcalquier, syn marszałka de Brancas, był kochankiem księżnej, markiza du Châtelet nie miała — chwilowo — kochanka. Nie śmiała przyjść sama, tamci ją przyprowadzili. Niebawem nabierze śmiałości. Księżna była dobrą przyjaciółką, chciała ułatwić sprawę i to jej przyszło do głowy wedrzeć się przemocą do poety i ściągnąć do niego panią du Châtelet. Doskonała myśl. Wkrótce, tworząc najwdzięczniejszy w świecie kadryl, ruszyli do oberży w Charonne, by zjeść tam na kolację kurczę w potrawce. Wolter i markiza nie zapomną nigdy tej kolacji, która przypieczętowała ich porozumienie, miłość, przyjaźń trwające lat siedemnaście i zerwane dopiero przez śmierć. Ów wieczór jest jednym z tych szczęśliwych wydarzeń, których przyczyn nie sposób się doszukać i które są dziełem błogosławionego przypadku. Forcalquier kipiał werwą, był to przystojny mężczyzna, pełen ognia i zalet; musiało być wesoło w jego towarzystwie! Panna de Flammarens mówiła, że „kiedy wchodził, rozświetlał pokój". A był to nie błahy komplement. Pani de Saint-Pierre była niezrównana, promieniała szczęściem mając takiego kochanka i chciała, by wraz z nią promienieli inni. Od tego wieczoru Wolter i pani du Châtelet uwielbiali się nawzajem. Świat niedługo się o tym dowie. Świat jeszcze zapewne nie wiedział tego, co my wiemy, że jedna z najbardziej uczonych i wytwornych kobiet tamtych czasów zadzierzgnęła z największym pisarzem związek miłosny, najsławniejszy w historii literatury XVIII wieku. Nawet gdyby ich jedynym osiągnięciem było to, niemal cudowne, porozumienie sawantki z niesfornym poetą, i tak zasłużyliby na pamięć potomnych. Jest to bowiem cud, który został oszczędzony przez ludzką złośliwość — i pobłogosławiony przez markiza du Châtelet. I po tym wszystkim niech kto powie, że świat jest źle urządzony!

Wolter znał panią du Châtelet od dawna. Była jeszcze dzieckiem, kiedy jej ojciec, baron de Breteuil, tak skutecznie pomógł mu wydostać się z Bastylii. Żył zawsze w najlepszej komitywie z tą rodziną, z którą będzie się czuł odtąd jeszcze bardziej związany. Oboje kochankowie zachowują się z całkowitą swobodą. Wolność, z jakiej korzystają niektóre istoty w społeczeństwie XVIII wieku, jest doprawdy zdumiewająca. Jako arystokrata Wolter traktuje ten związek najzwyczajniej w świecie. Pani du Châtelet również. Niewiele ludzi wiodło w tamtej epoce tak zgodne życie małżeńskie jak Wolter i pani du Châtelet. Małżeństwo markiza du Châtelet jest faktycznie pożyciem na niby; prawdziwe stadło to Wolter-Emilia.

Gabriela Emilia Le Tonnelier de Breteuil urodziła się 17 grudnia 1706 r. Miała zatem dwadzieścia siedem lat, kiedy zjawiła się w „norze" naprzeciw portalu Świętego Gerwazego. Od siedmiu lat była żoną markiza du Châtelet. Nie potrzebowała jednak aż tyle czasu, by spostrzec, że jej zacny małżonek nie jest niczym więcej jak zwykłym poczciwiną. Châteletom się nie przelewało, Breteuilowie zaś byli bogaci. Finanse małżeństwa bardziej, niestety, przypominały stan majątkowy Châteletów niż Breteuilów… Na nieszczęście Emilia zachowała upodobania swego rodu, a także niektóre inne, wielce kosztowne: pasję do hazardu i obłędne umiłowanie klejnotów. Sama śmiała się z tych słabostek, ale nie mogła się ich wyrzec. Można się domyślić, że nie dlatego olśniła Woltera, który był po raz pierwszy i ostatni w życiu głęboko i bez pamięci zakochany. Uczuciu temu obce były szaleństwa i porywy namiętności, w zamian Wolter doświadczył niepokojów, paru ataków gniewu i niewysłowionej tkliwości.

Czy oczarowała go urodą? Nie należy zbytnio w to wierzyć, wbrew zwyczajowym komplementom. Nie była aż tak brzydka, jak opisuje ją pani du Deffand kreśląc złośliwy portret, przekazywany z pokolenia na pokolenie, ilekroć mowa o Wolterze i pani du Châtelet. Portret ten słynie wyłącznie ze swej złośliwości. Lecz na fałszywą całość składa się również parę prawdziwych szczegółów. Oto z grubsza wizerunek Emilii:

„Wyobraźcie sobie wysoką, kościstą kobietę, bez bioder, o wąskiej piersi, potężnych ramionach, grubych nogach, ogromnych stopach, malutkiej główce, kanciastej twarzy, spiczastym nosie, dwojgu małych oczach koloru morskiej wody, cerze śniadej, ogorzałej, pryszczatej, płaskich ustach, zębach przerzedzonych i mocno nadpsutych. Oto postać pięknej Emilii…"

Dlaczego więc nazywano ją „piękną Emilią", jeśli była taka, jak ją odmalowuje pani du Deffand? Na ironię? Nie, przynajmniej dla niektórych zasługiwała na miano „pięknej Emilii", była bowiem na swój sposób piękna. Zła wola pani du Deffand jest oczywista; nie musimy jej wierzyć, pozwólmy jej raczej dorzucić parę kresek do portretu. Nie oszczędza niczego, ani fryzur, ani ozdóbek, ani klejnotów, ani świecidełek, w których lubuje się Emilia — „ponieważ chce być piękna na przekór naturze i olśniewająca na przekór fortunie, często musi obchodzić się bez pończoch, koszul, chusteczek i innych drobiazgów".

Nienawiść ponosi panią du Deffand, zazwyczaj nie mniej złośliwą, lecz bardziej subtelną. Trudno uwierzyć, że nader względny niedostatek, w jakim żyli państwo du Châtelet, który skądinąd pozwalał Emilii mieć brylanty, uniemożliwiał jej zmianę pończoch i koszul. Ale ta obfitość błyskotek i klejnotów nie jest czystym wymysłem. Pani du Deffand ma tu słuszność. Kiedy Emilia w dni szczególnej egzaltacji ukazywała się błyszcząca od brylantów pewnie odrobinę fałszywych! — przeraźliwie wymalowana, obwieszona różnokolorowymi i powiewającymi wstążkami, zauważano nie bez uszczypliwości, że całkiem przypomina papieską mulicę kroczącą w procesji z relikwiami.

Wolter nie podzielał tych upodobań, znosił je z przykrością. Najciekawsze, że sama Emilia je potępiała, ale nie mogła się ich wyzbyć. Na portretach nie wydaje się wcale brzydka. Może usta ma nieco zapadnięte, nos trochę za długi, natomiast cera wcale nie jest ogorzała! Malarze są pewnie bardziej wyrozumiali od pani du Deffand — może trochę upiększają. Że miała kościstą budowę, bardzo możliwe; nadawało jej to wygląd majestatyczny. A dlaczego wymawiać jej oczy koloru wody morskiej? Wszyscy są tutaj zgodni: te oczy są piękne, bardzo piękne, spojrzenie miłe, nadzwyczaj inteligentne, promienne. Dostrzega się tylko to spojrzenie: ona także potrafi rozjaśnić salon, do którego wchodzi; z takimi źrenicami naprawdę nie potrzebowała tylu brylantów. I tego blasku nie mogła jej wybaczyć pani du Defiand i on to fascynował Woltera.

Z pewnością nie była to ładna lalka, o nie, to nie była figurka z saskiej porcelany. Miała jednak swój urok. I kto wie, czy mimo wszystko jej masywne ramiona, grube nogi i duże stopy nie miały dla „wiewiórki" jakiegoś wdzięku?

Tak więc, na przekór zawiści, Wolter uwielbiał swoją Emilię taką, jaka była, lecz zwłaszcza dla owej wyższości serca i umysłu, które czyniły ją godną jego. Kochał ją także dlatego, że była jego codzienną rozrywką. Bawiła go swymi kaprysami; wybaczał jej upór, krzykliwe napady złości, a nawet, od czasu do czasu, niewierność. Słowem, była uroczo nieznośna, i przynosiła swemu kochankowi radość przyjaźni i rozkosze miłości, której niepokojów, swarów i upajających pojednań mógł dzięki niej zakosztować. Dała mu wszystko z wyjątkiem nudy! (...)


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Książę Poetów – nowoczesnym biznesmenem
Poglądy Woltera

 Zobacz komentarze (2)..   


« Voltaire   (Publikacja: 09-03-2007 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5297 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365