Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Nawet diabeł zapłacze… [2] Autor tekstu: Kamil Szpyt
W wielu miejscach
marmurowe płyty wystrzeliły w powietrze, uwalniając pulsujące pod nimi gejzery
lawy. Gabriel w ostatniej chwili zasłonił twarz, sycząc, kiedy ogniste krople
poparzyły rękę. Na czworakach odsunął się w bezpieczne miejsce.
Rzygająca lawa
zdawała się jednak nie przeszkadzać Lucyferowi, zatrzymywana w powietrzu przez
niewidzialny parasol, zanim dotknęła jego lub trumny. — Jestem Loki, Pan
Fałszu i Kłamstwa… Sufit sali wzleciał w powietrze, wyrwany przez uderzenie potężnego wiatru. — Jestem Tym, Który
Niesie Światło…
Pomieszczenie
trzęsło się i wibrowało, wstrząsana potężnymi uderzeniami. — Jestem Lucyfer,
Twój Kochający Syn...
Wyrwane ze ścian i podłogi płyty wzleciały w powietrze, zderzając się ze sobą z niewyobrażalnym
hukiem. — Zmiłuj się nade
mną.
Czas zamarł, a później ruszył wstecz. Z tysięcy kawałków z powrotem formowały się kamienne płyty, zatykając na koniec gejzery lawy. Sala
stanęła nieruchomo. Dach wrócił na swoje miejsce.
Archanioł wypuścił z ulgą powietrze i zemdlał.
Obudziło go dopiero
silne uderzenie w policzek. Z niechęcią
otworzył oczy i zobaczył nad sobą pochylonego Lucyfera. Jego twarz była blada,
zmizerniała — twarz starego, zniszczonego człowieka. — Wstawaj,
braciszku — odezwał się zachrypłym głosem — Nie pora leniuchować.
Po kilku próbach
aniołowi udało się wreszcie podnieść na nogi. — Co to… — zaczął,
kręcąc oszołomiony głową. — Ostatnia rozmowa,
której nie zdążyliśmy nigdy odbyć… — diabeł uśmiechnął się smutno, chociaż w czarnych oczach nie było ani krzty radości.
Gabriel otworzył
usta, chcąc coś powiedzieć, ale tamten pokręcił przecząco głową. — Nie tutaj -
rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku trumny — Słabo mi, chodźmy się przejść... — Gdzie? — zapytał,
chociaż już wiedział. — Niespodzianka -
tym razem uśmiechnęły się również oczy.
***
— Mogłeś ich zabić — powiedział z wyrzutem Gabriel, starając się dotrzymać bratu kroku.
Lucyfer w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. — Zawsze byłeś
egoistą, wiesz? — Dlatego ty jesteś
ten dobry, a ja ten zły, braciszku.
Ulice Świętego
Miasta były zatłoczone i gwarne, niezliczone szepty łączyły się w jeden wielki
szum. Radość łączyła się ze smutkiem. Dawno niewidziani bracia i przyjaciele
ściskali się, opowiadając koleje losu. Jednocześnie wszechobecna czerń nie dała
nikomu zapomnieć, po co tu przybyli.
Nie było żadnych
podziałów na gorszych i lepszych, upadłych i wybranych.
Tylko stęsknione za
sobą serca.
Archanioł
przyglądał się temu ze zdziwieniem, ale także z pewną radością. Według niego
rozłam nigdy nie powinien się zdarzyć. Chociaż po dziś dzień miał o to żal do
Lucyfera, sam przed sobą przyznawał, że to nie była wyłącznie jego wina. Samael,
Azazel, Astaroth — równie dobrze któryś z nich mógł poprowadzić rewoltę.
Chociaż, zapewne, nie utrzymaliby jej sami przez tysiące lat.
Na środku Placu
Targowego zgromadził się spory tłumek.
Lucyfer zawahał się
chwilę, po czym ruszył w tamtym kierunku. Gabriel podążył za nim.
Przy niewielkim,
drewnianym stoliczku siedzieli naprzeciwko siebie uchodzący za najsilniejszego
anioła Serafiel i Abaddon — mocarz wśród diabłów. Ich zbielałe palce splatały
się ze sobą, pot ściekał na oczy. Raz po raz, któryś przeważał szalę zwycięstwa
na swoją stronę. Brodata twarz Abaddona wykrzywiała się w uśmiechu, z oczu
świeciło szaleństwo. Serafiel stanowił oazę spokoju, — Siłowanie na rękę — powiedział z odrazą Gabriel, spoglądając Lucyferowi przez ramię — Nie mają
wstydu. Trzeba to przerwać... — Zostaw — usłyszał w odpowiedzi — Większość z nich nie widziała się tysiące lat, a nie wiadomo, czy
kiedykolwiek tu wrócimy. Niech się sobą nacieszą.
Archanioł poczuł
ucisk w sercu. — Być może
niektórzy zechcą zostać. — Wykluczone.
Wszyscy wrócą ze mną — diabeł nawet nie odwrócił głowy. — Jak na piewcę
wolnej woli, krótko trzymasz swoich ludzi. — Demokracja to
luksus, na który nie mogę sobie pozwolić. Chodźmy.
Szli w milczeniu w stronę Głównej Bramy. Gabriel zauważył, że Lucyfer przygląda się wszystkiemu z zaciekawieniem, najwidoczniej próbując doszukać się znajomych kształtów, pośród
nowych budowli.
— Wiele się tutaj
zmieniło. I nie mówię tylko o urbanistyce — wskazał mijającą ich anielicę -
Kobieta? Strasznie tu teraz liberalnie. — Ojciec doszedł do
wniosku, że ciężko żyć samotnie. — Ale sam nigdy
nikogo nie miał... — Miał nas.
Lucyfer nie
odpowiedział.
Wyszli właśnie poza
mury miasta, przed nimi rozciągała się płaska równina. Gdy diabeł przyklęknął i oparł ręce o ziemię, Gabriel spojrzał na niego zaciekawiony. — Będziesz teraz
ćwiczyć pompki? — Co powiesz na
mały wyścig? — łobuzerski błysk w oku — Jak za dawnych lat. No więc, staruszku?
Anioł parsknął
śmiechem. — Jesteś
niemożliwy. Ty nigdy nie dorośniesz.
Mimo to przyjął
pozycję obok brata. — A w nagrodę...? — A w nagrodę
zwycięzca będzie mógł sobie narwać w sadzie tyle jabłek, ile uniesie — rzucił
Lucyfer i już go nie było.
***
Wygrał Gabriel -
jak zawsze.
Po wszystkim
usiedli pod największą jabłonią w Rajskim Ogrodzie, z trudem łapiąc oddech. — Oszukiwałeś -
wydyszał Lucyfer, pomiędzy jednym haustem powietrza, a drugim. — Tere-fere -
usłyszał w odpowiedzi i obaj upadli na murawę, zaśmiewając się niczym dzieci.
Diabeł wydobył z kieszeni sfatygowaną paczkę Pal Mali. Wyciągnął jednego papierosa, po czym
przyglądał mu się dłuższą chwilę. Wreszcie wyrzucił go daleko przed siebie, a zaraz potem jego los podzieliło całe opakowanie.
Gabriel nie
skomentował tego, tylko oczy mu pojaśniały.
Siedzieli dłuższą
chwilę w milczeniu. — Wiesz — mruknął
lekko schrypniętym głosem Lucyfer — Kiedy nie mogę w nocy zasnąć, lubię wracać
myślami do dawnych czasów. Rozpamiętywać wszystko, kawałek po kawałku, jak
klatki zatrzymanego filmu.
Poderwał się na
równe nogi. — Po tym drzewem -
mówił teraz o wiele głośniej, pewniej — Dokładnie tam, gdzie siedzisz, posiadłem
moją pierwszą kobietę. Swoją drogą, dla niej to też był debiut... — Czy jej mąż
kiedykolwiek się dowiedział? — Gabriel przeniósł się nieco w prawo. — Że Kain jest moim
synem? Nie — pełne pogardy prychnięcie — Biedny, przygłupi Adam. Nie potrafił
zliczyć, ile głów ma na karku, a co dopiero określić prawidłowego czasu ciąży.
Oparł się rękami o pień, plecami do anioła. — Cholera, dałem im
wolność, a oni spieprzyli to doszczętnie — w jego głosie pobrzmiewała gorycz. — Dałeś im tylko
wiedzę. — A czego chcieć
więcej? — odwrócił się gwałtownie. — Wiary.
Diabeł potarł
brodę, jakby zastanawiał się nad tym, co usłyszał, po czym ruszył wolnym korkiem w kierunku anioła. — Wiary, powiadasz — schylił się, podnosząc z ziemi czerwony, dojrzały owoc — Wiara w człowieku
jest niczym robak w jabłku: przeżera go dopóki nie stanie się tylko
bezwartościową, rozlazłą papką. Wtedy opuszcza bezużyteczne ciało, ale dla
nieszczęśnika jest już za późno.
Z otworu w nieskazitelnej, soczystej powłoce, wysunął się niewielki, różowy kształt,
wyglądając ciekawsko na świat. — O wilku mowa -
parsknął diabeł, kiwając przed łebkiem stworzenia zagiętym palcem — A ti-ti-ti,
tyci skurwysynku, powiedz szczerze, jesteś wiarą tego jabłka?
Nie doczekawszy się
odpowiedzi, zniechęcony, upuścił owoc na ziemię.
Stał teraz ledwie
metr od siedzącego na trawie anioła. — Wiesz co? To
maleństwo o czymś mi przypomniało… Patrz.
Osłupiały Gabriel
przyglądał się Lucyferowi, który zaczął rytmicznie kołysać się na boki, ze
wzrokiem wbitym tępo przed siebie. Uniósłszy głowę do góry, coraz szerzej
rozwierał szczęki, tak, że wydawało się, że jeszcze chwila i pękną z potwornym
trzaskiem. Spomiędzy warg wysunął się długi, rozwidlony język, obłapiając całą
twarz. W pewnym momencie znieruchomiał, niczym czółka u owadów, nakierowany
wprost na anioła. Oczy Lucyfera były puste i pozbawione wyrazu, z ich kącików
sączyła się krwawa wydzielina.
I wtedy nastąpił
nagły błysk, tak, jakby z wnętrza diabelskiego brzucha wystrzeliła błyskawica, a cała postać momentalnie zaczęła się kurczyć, wciągana do wewnątrz.
Przemiana trwała
najwyżej ułamek sekundy, po którym przed archaniołem prężyła się dumnie
królewska kobra.
Nie przypominała
ona jednak w żadnym wypadku którejkolwiek ze swoich ziemskich krewniaczek, o co
to, to nie. Rozmiarami przewyższała nawet słynne morderczynie z amazońskich
dżungli, wielkie anakondy. Łuski gada lśniły na złocisto w promieniach
zachodzącego słońca, miejscami tylko poprzecinane zawiłymi wzorami, wykonanymi z leżących jeden koło drugiego, niewielkich diamencików. — Co sądzisz? -
kobra przemawiała bez otwierania paszczy, przesyłając słowa bezpośrednio do
umysłu anioła. Pomimo to, brzmienie jej głosu było nadzwyczaj sykliwe i niewyraźne. Być może, dla zachowania efektu, Lucyfer specjalnie je takim
pozostawił. — Imponujące -
odpowiedział zgodnie z prawdą Gabriel. — Nieprawdaż? — wąż
rozłożył olbrzymi wachlarz o krwistym zabarwieniu -Chociaż wy, tu, na górze,
nie przepadacie za gadami: Święty Jerzy i Smok, Rajski Ogród i Wąż. Swoją drogą,
jaki debil wymyślił, że spółkowałem z Ewą w tej postaci? Niby jakbym miał to
zrobić? Zapchać ogon w...
Twarz anioła
nabrała ceglastego koloru.
Nie umknęło to
uwadze Lucyfera. — Speszyłem cię,
braciszku? — głos ociekał ironią — Ależ przepraszam. wracając do tematu, powiedz
mi, co ludzie mieliby z tą wiarą zrobić, hę? Wydumać kolejne jabłko? Po
kilkudziesięciu tysiącach lat twój wierzący lud nie odkrył istoty rzeczy.
Opowiadają sobie historyjki o czerwonych owocach na drzewie, a nikt nie
zrozumiał, że chodziło o prostą możliwość wyboru: wierność lub rozkosz,
obietnica — pokusa. Czy to naprawdę takie trudne?!
Olbrzymie cielsko
wystrzeliło do przodu, błyskawicznie owijając się dookoła drzewa. Łuski
zdzierały korę z przyprawiającym o ciarki chrzęstem.
Gad wysunął
trójkątną głowę w kierunku Gabriela, nieruchome oczy wpatrywały się w niego
czujnie.
Anioł z trudem
przełknął ślinę. — Chodzi o symbol
Lucyferze. Dzięki niemu mogą... — Dzięki niemu mogą
co? — rozległ się pełen furii syk — Kilkadziesiąt tysięcy lat i nie wiedzą, że
mają wolną wolę. Mogą wybierać, nie muszą się nikomu kłaniać, nikogo prosić o łaskę, byleby tylko nie leżeli niczym bezwładne kłody w nurcie historii! Byleby
tylko chcieli...
1 2 3 4 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 06-11-2009 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6918 |