|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
SZAMANI czyli niezależny związek zawodowych pasterzy [1] Autor tekstu: Lucjan Ferus
"Co do tłumu, nie ma on innych obowiązków jak dać się prowadzić
i jak trzoda posłuszna, iść za swymi pasterzami".
Papież Pius X
„Religia jest pobożną, mimowolną, nieświadomą iluzją; kapłaństwo,
kler jest polityczną, świadomą,
wyrafinowaną iluzją, jeśli nie od samego początku, to w miarę rozwoju
religii". Tak napisał L. Feuerbach w Istocie religii.
Natomiast
J. Cepik w Jak człowiek stworzył bogów, tak przedstawia ten problem:
„Dla tych co w interesie ludu i swoim własnym gromadzili różne okruchy
wiedzy, dla czarowników — kapłanów /../ nadchodziły tłuste stulecia. Nie
chcemy przez to powiedzieć, że praojcowie stanu kapłańskiego byli już na
początku swojej drogi zdecydowanymi cynikami. Nie byłoby nic bardziej błędnego
nad takie twierdzenie. Tworzone mity wynikały z najgłębszego przekonania,
porządkowały niezrozumiały świat, stanowiły prawdę nie do obalenia".
Przytoczyłem powyższe cytaty, ponieważ od jakiegoś czasu (gdzieś tak
od 5-ciu lat) nie daje mi spokoju następujące pytanie: "Jak
dawno temu kapłani zorientowali się, że to nie oni służą interesom bogów,
lecz jest dokładnie odwrotnie: to bogowie służą ich ziemskim interesom?"
Bo to, że kiedyś musieli się
zorientować nie ulega najmniejszej wątpliwości (przynajmniej dla tych, którzy
znają historię religii, nie pisaną przez apologetów).
Zatem skoro zgadzamy się co do tego, że nie od samego początku kapłani
byli świadomi swej prawdziwej roli w wierzeniach religijnych, to należałoby
spytać kiedy to sobie uświadomili? Chyba nie sposób tego dziś dokładnie
ustalić; na pewno bardzo dawno temu. Ale jak dawno?
Czy może wtedy, kiedy papież Pius IX nazwał Biblię trucizną, a papież Leon X wypowiedział to słynne zdanie: „Ile korzyści przyniosła
Nam i naszym ludziom bajeczka o Chrystusie, wiadomo"? Czy też wtedy, kiedy
papież Leon XIII zakazał czytania Biblii w języku ojczystym i w 1897 r. włączył
ją do Indeksu Ksiąg Zakazanych? Albo wtedy, gdy papież Grzegorz VII powiedział:
"Panu Bogu upodobało się i podoba się jeszcze dziś, żeby Pismo św.
pozostało nieznane, ażeby ludzi do błędów
nie przywodziło"? A papież Grzegorz XVI stwierdził otwarcie: „Nie liczy
się religia, tylko liczy się polityka. Nie ważna jest sprawiedliwość, tylko
ziemski interes Kościoła".
A może już wtedy, kiedy przy wyborze na tron papieski Juliusza III w 1551 r., kardynałowie udzielili mu z dobrego serca takich oto wskazówek: "Ze
wszystkich rad jakie możemy udzielić waszej świątobliwości uważamy poniższe
za najważniejsze:
Musimy zwrócić baczną uwagę i z całej siły zapobiec, gdyż chodzi o bardzo ważną rzecz, o czytanie Biblii. Powinno być jak najmniej dozwolone, szczególnie w nowoczesnych językach i w krajach, które podlegają twojej władzy.
To trochę, które zwykle jest czytane podczas mszy, powinno wystarczyć i nikomu nie powinno być dozwolone czytać więcej. Tak długo jak naród
zadowoli się małym, to twoim interesom będzie się powodzić. Lecz gdy naród
zapragnie więcej czytać, twoje interesy zaczną cierpieć. Pismo św. jest książką,
która bardziej niż inne wywołuje przeciw nam opór i wpływ burzy, przez które
jesteśmy zgubieni. Zaprawdę, kto naukę Biblii bada i porówna z tym, co się w naszych kościołach dzieje, znajdzie sprzeczność i ujrzy, że nasza nauka różni
się od Pisma św. i jest z nim w całkowitej sprzeczności.
A gdy naród to zrozumie, będzie nas krytykował, aż się wszystko
wyjawi, a wtedy będziemy przedmiotem wszechświatowego szyderstwa i nienawiści.
Jest przeto konieczne, aby Pismo św. zostało usunięte z oczu ludzi z wielką
ostrożnością, aby nie wywołać wrzawy". (Art. w którym ukazały się te
światłe rady kardynałów, wydano jako dowód przeciw twierdzeniu arcybiskupa
dr Faulhabora i innych, że czytanie Biblii nie było nigdy zabronione przez Kościół
kat.). Na szczęście zdarzali się też inni pasterze; oto jak papież Klemens
VI łajał prałatów Kościoła: "Cóż możecie głosić ludziom w kazaniach? Pokorę? Jesteście samą
pychą; nadęci, pompatyczni, marnotrawni. Ubóstwo? Jesteście tak zachłanni, że nie zadowoliły was
wszystkie bogactwa świata. Wstrzemięźliwość?
Nad tym lepiej zamilczmy".
Lub wtedy, kiedy synod w Tuluzie w 1229 r. zapisał w kanonie 14:
„Ludzie świeccy nie mogą posiadać ksiąg Starego i Nowego Testamentu; wolno
im tylko mieć psałterz i brewiarz albo godzinki Maryjne, ale i te księgi nie w tłumaczeniu na języki narodowe".
Myślicie więc, że to dopiero wtedy kapłani zorientowali się, kto
komu tu naprawdę służy? O nie, moi drodzy! Musiało się to odbyć dużo, dużo
wcześniej niż w czasach nowożytnych. Może więc wtedy, kiedy usunęli z bożego
Dekalogu II Przykazanie, aby nie psuło im interesów (handel ikonami stanowił
wtedy pokaźne źródło dochodów Kościoła), a 10-te rozbili na dwa, by
zgadzała się ich ilość?
Tak, wtedy już musieli to wiedzieć, gdyż w przeciwnym wypadku nie odważyli
by się na takie straszne bluźnierstwo. Wyobrażacie to sobie?: człowiek cenzuruje i fałszuje Słowo Boże?! Nie do pomyślenia wręcz! Chyba, że się wie, iż
to nie Bóg dał ludziom Dekalog, wtedy ich zachowanie jest wytłumaczalne, choć w równym stopniu niemoralne.
Jednak to musiało być jeszcze dużo wcześniej; kapłani musieli już
wtedy wiedzieć, iż to bogowie służą ich interesom, kiedy Mojżesz przemówił
do zgromadzenia Izraelitów: „Oto co nakazał Pan mówiąc: "Dajcie z dóbr
waszych daninę dla Pana". Każdy więc, którego skłoni do tego serce,
winien złożyć jako daninę dla Pana złoto, srebro, brąz, purpurę fioletową i czerwoną, karmazyn, bisior oraz sierść kozią, baranie skóry barwione na
czerwono i skóry delfinów, oraz drzewo akacjowe, oliwę do świecznika, wonności
do wyrobu oleju do namaszczania i pachnących kadzideł, kamienie onyksowe i inne drogie kamienie dla ozdobienia efodu i pektorału"(Wj 35,4-9).
Jest oczywiste, iż Bogu Jahwe te kosztowności i wonności nie były do
niczego potrzebne, ale jego kapłanom jak najbardziej. Dlatego nie wahali się
ich zażądać w imieniu swego Boga i na dodatek zapisać to jako Słowo Boże.
Zatem już wtedy musieli to wiedzieć, a tak naprawdę jeszcze dużo, dużo wcześniej.
J. Cepik w swojej cytowanej na początku książce tak pisze: „Te miasta bogów
/../ ze swymi służbami kapłańskimi, całodziennymi obrzędami liturgicznymi w sanktuariach, kładły się olbrzymimi ciężarami na finansach, zasobach i gospodarce państwa. A szybki, nieustanny wzrost ich potęgi w połączeniu ze
wzrostem arystokracji, raz już doprowadził Egipt na skraj przepaści (mamy tu
na myśli czasy upadku VI dynastii). W religii istniały zatem już w czasach
historycznych czynniki niszczące siły społeczeństwa".
Analizując historię religii, a szczególnie kierunek w jakim ewoluował
system ofiar, można śmiało przypuszczać, iż to czego dotyczy moje pytanie,
stało się dużo wcześniej zanim wynaleziono pismo (IV tys.pne). Myślę, że
już wtedy kapłani wystarczająco dobrze byli świadomi swej roli w systemie
wierzeń religijnych człowieka i znali właściwą odpowiedź na pytanie:
„Kto komu tu naprawdę służy?".
Uwzględniając powyższy punkt widzenia, oraz niemożność ustalenia
choćby przybliżonej daty tej istotnej cezury w dziejach religii, napisałem
poniższe opowiadanie, aby przynajmniej w wymyślony sposób (przyznaję, iż
nieco satyryczny) uzupełnić tę białą plamę w długiej i nad wyraz ciekawej
historii braci kapłańskiej,… o pardon: szamańskiej.
Cofnijmy się więc wyobraźnią (która wg Einsteina jest ważniejsza od
wiedzy, a ja się z nim zgadzam) w odległą przeszłość i weźmy udział w tych fikcyjnych wydarzeniach. Czy aby jednak do końca i we wszystkim
fikcyjnych? Na to pytanie (a przy okazji mam nadzieję na parę innych) musicie
już sobie odpowiedzieć sami. A zatem, w jednej z możliwych wersji naszej
historycznej rzeczywistości, mogło to odbyć się w taki oto sposób:
Motto: "Tych co na kłamstwie wsparli życia
chwałę,
rozgrzesz o śmierci..."
Bronisława
Ostrowska
Pierwszy międzyplemienny zjazd szamanów rozpoczął się w bardzo
uroczystej atmosferze i bogatej oprawie artystycznej, bo też i wydarzenie było
epokowe. Wioska, której przypadł zaszczyt zorganizowania zjazdu, należała do
plemienia Urdi i położona była w bardzo malowniczym terenie, u stóp góry
Tark. Z jednego z jej zboczy spływał wartki potok, który na ostro ściętym
progu skalnym zamieniał się w kilkudziesięciu metrowy wodospad. Jego wody
nieustannie zasilały niewielki zbiornik wodny, w pobliżu którego ludzie
pobudowali swe chaty.
Jednak to nie malownicze położenie wioski zadecydowało o wyborze
miejsca na ten pierwszy dziejowy zjazd, lecz to co się kryło za wodną kurtyną
wodospadu; olbrzymia jaskinia od dawien dawna nazywana Alta-nirą. Najwyższa
rada szamanów uznała ją za jedyne godne miejsce na zjazd, a plemieniu Urdi
przypadła rola gospodarza. Aby uczcić jego rangę, przygotowania rozpoczęto
już miesiąc wcześniej; upolowano kilkanaście guźców , parę tapirów i pekari, wiele rodzajów ptactwa i ryb, a nawet węży, jaszczurek i innych smakołyków
od wyliczania których, aż ślina cieknie z ust. Do tego przeróżne owoce i napoje z owoców, a dla dorosłych — ze sfermentowanych owoców (receptura
tego wyjątkowo smacznego płynu, stanowiła ściśle strzeżoną tajemnicę
starszyzny plemiennej).
Wydzielona grupa młodzieńców i dziewcząt przygotowała wspaniałe
widowisko taneczno -wokalne, a muzycy obciągnęli swoje bębny nową skórą i wyczyścili na glans trąby z rogów bawołu. Najmłodszy z nich obiecał dać
popisowy koncert na nowym, wymyślonym przez siebie instrumencie, do którego
wykorzystał pustą tykwę, stylisko od łopaty i jelita baranie. Bliższych
szczegółów nie chciał jednak zdradzić.
Na wprost jaskini, w której mieli obradować szamani, ale po drugiej
stronie zbiornika wodnego, w równych rzędach stały totemy plemion -
uczestników zjazdu. Przystrojone dodatkowo kolorowymi wstęgami z rafii,
powiewającymi na łagodnym wietrze, prezentowały się bardzo dostojnie i godnie. Dodatkowo wzmocniono i odnowiono palisadę wokół wioski, od strony
lasu. Utwardzono drogi dojazdowe i parę jeszcze innych rzeczy związanych z zaszczytną rolę plemienia w tym historycznym wydarzeniu. Na centralnym placu
stał wbity, wysoki pal symbolizujący środek świata, a wokół niego ułożony
stos suchych bierwion, które zostaną podpalone w kulminacyjnym momencie
zabawy. Wszystko było zapięte na ostatnią sprzączkę.
Kiedy więc w określonym dniu słońce wzniosło się ponad las, by podążać
swą utartą drogą po nieboskłonie, zaczęli zjeżdżać się dostojni goście.
Dla ich luksusowych pojazdów przeznaczono
specjalny plac, nieopodal wejścia do jaskini, którego strzegli specjalnie
wyznaczeni strażnicy. A było czego pilnować, bo pojazdy którymi przybyli
znamienici goście mogły przyprawić o zawrót głowy każdego, kto choćby
trochę interesował się nowościami lokomocji.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 07-05-2008 )
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5869 |
|