|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
SZAMANI czyli niezależny związek zawodowych pasterzy [2] Autor tekstu: Lucjan Ferus
A więc była lektyka szamana z plemienia Jahu, którą musiało nieść
aż ośmiu silnych mężczyzn, gdyż była wykonana ze smoczego drzewa; materiału
niezwykle mocnego, ale też i niebywale ciężkiego. Inna sprawa, że i sam
szaman też ważył niczego sobie! Była także lektyka szamana z pobliskiego
plemienia N-du, wykonana z drewna balsy i dla odmiany lekka jak piórko i bardzo
zwrotna w zakrętach, oraz dobrze trzymająca się drogi. Jej zalety nikogo nie
dziwiły, gdyż nie było tajemnicą, iż jej dostojny właściciel pasjonował
się wyścigami i miał wiele zwycięstw na swoim koncie. Była też lektyka
wykonana całkowicie z rogów antylopy i tak sprężysta a zarazem wygodna, że
jej właścicielowi żadne nierówności na drodze nie były straszne. Była także
lektyka zbudowana ze szlachetnego, czarnego drewna hebu i tak pięknie i bogato
zdobiona kością mamucią, że rytownik, który wykonał to arcydzieło musiał
krocie sobie policzyć za robotę.
Na szczególną uwagę zasługiwała lektyka szamana H-jank z dalekiego
plemienia Bryg, błyszcząca w słońcu jakby własnym światłem, bowiem jej ażurowy,
przewiewny baldachim wykonany był z małych kawałków tajemniczej, żółtej i półprzezroczystej masy, ułożonych w misterne wzory i połączonych w jakiś
dziwny sposób. Pilnowali ją dodatkowi strażnicy, bo ponoć materiał z którego
ją wykonano jest bardzo cenny z racji na rzadkość występowania; można go było
pozyskiwać tylko z Wielkiej Wody Bez Końca, i to po burzy jedynie. Nie mówiąc
już o tym, że w owej lektyce były bardzo drogie stroje paradne, które szaman
H-jank zabrał ze sobą.
Było też wiele innych pięknych i luksusowych pojazdów, gdyby chcieć
je opisać nie starczyło by papirusu, lecz chyba wszystkie przebijała swą
oryginalną budową lektyka gospodarza tej imprezy; szamana Dar-tu. I to nie z racji na ciekawe rozwiązanie techniczne baldachimu z giemzy gryzionej, o opływowych
kształtach, który przy większych szybkościach stawiał minimalny opór
powietrzu. Także nie z powodu umieszczenia na jej przedzie, specjalnych, osłoniętych
pochodni umożliwiających jazdę nocną i nie z powodu specjalnego pojemnika na
sfermentowany napój zamontowanego w oparciu siedzenia dla dostojnego pasażera,...
lecz z powodu podwójnego miejsca dla dodatkowej osoby (można się tylko domyślać
jakiej płci). To właśnie powodowało, iż wszyscy inni szamani patrzyli
zazdrosnym okiem na ten elegancki, nowoczesny pojazd, podpytując po cichu służbę,
ile to cacko mogło też kosztować gospodarza.
Widać było wyraźnie, iż w tej grupie zawodowej niemal od samego początku,
istniała wielka dbałość o wysoką jakość i wygodę swych osobistych środków
lokomocji. Jednak to nie ekstrawagancka lektyka gospodarza przyciągała uwagę
licznie oglądających je członków plemienia. Tą, która najbardziej zaszokowała
tubylców, była lektyka — jakby już nie lektyka — młodego szamana z plemienia Buzu. Takiego dziwacznego pojazdu nie widziano jeszcze na oczy; nie
miał on dwóch drążków do noszenia, jak każdy szanujący się model
lektyki, lecz jeden pośrodku, a po bokach dwa dziwne okrągłe twory z połączonych
desek, obitych obręczą i obracające się na wspólnej osi, przebiegającej
pod podłogą pojazdu, który podobno dzięki temu nowatorskiemu rozwiązaniu był
szybki niczym wiatr. Mimo, że ciągnęło go — właśnie! ciągnęło a nie
niosło — tylko dwóch mężczyzn.
Inni szamani patrzyli na tę cudaczną lektykę z lekceważeniem i między
sobą wyśmiewali się z jej młodego właściciela, lecz on miał to gdzieś!
Wierzył bowiem głęboko, że to rozwiązanie ma przyszłość, dlatego nie zrażał
się docinkami swych starszych kolegów po fachu.
Po orzeźwiających ablucjach pod wodospadem, dostojni goście zostali
ulokowani w małych, wygodnych i klimatyzowanych w naturalny sposób jaskiniach,
gdzie mogli w ciszy i spokoju przygotować się i dopracować w szczegółach
swoje wystąpienia. Bardzo pomocne im w tym były, ich młode asystentki lub
asystenci, dostarczając im wszystko co niezbędne do tej wyczerpującej pracy
umysłowej.
A potem kiedy słońce zaszło za odległy szczyt góry Nu-un, najstarszy z szamanów dał znak swoją laską i rozpoczęła się huczna zabawa, jakiej
nie pamiętają najstarsi ludzie z okolicy. Po trwającej całą noc i cały
następny dzień, części artystycznej, obżarstwie, tańcach i śpiewach, oraz
wielu innych rozrywkach cielesnych, od których nikt nie stronił ani się ich
nie wstydził — wszak ludzie ci żyli nie tylko w zgodzie z przyrodą, ale i z
własną naturą — wszyscy zapadli w niespokojny sen, przerywany jedynie stękaniem,
sapaniem i donośnym chrapaniem. Tylko strażnicy pełnili sumiennie swoje
warty, nie mogąc doczekać się ich zmiany.
I wreszcie nadszedł ten historyczny dzień, kiedy znamienici uczestnicy
zjazdu, po porannej kąpieli, lekkim posiłku i krótkim rytuale oczyszczenia
duchowego, przestąpili próg jaskini Alta-niry. Większość z nich pierwszy
raz na własne oczy oglądała jej tajemnicze wnętrze. Na co dzień było ono
pogrążone w półmroku, gdyż z za wodnej kurtyny przebijało niewiele światła
do wnętrza. Dodatkowo jeszcze bujna roślinność, oplatająca każdy kamień
zasłaniała ten niewielki otwór w skale.
Jednak dzisiaj było inaczej; obszerne wnętrze jaskini oświetlone było
licznymi, smolnymi pochodniami, po przytwierdzanymi do ścian w przemyślny sposób i tak usytuowanymi, iż można było zobaczyć każdy ich najmniejszy nawet
fragment. A było na co popatrzeć, bowiem większość jej ścian zapełniona
była barwnymi malunkami i rysunkami, które przedstawiały — ujętą w artystyczny sposób — kronikę plemienia, a może i coś więcej.
Były więc tam namalowane sceny z polowań, zwycięskich walk z innymi
plemionami, wybory piękności plemienia i jej wizerunek w stroju do kąpieli, a nawet bez. Portrety zasłużonych dla plemienia jego członków i bohaterów, których
czyny opiewają pieśni i powstające potem legendy. Były też karykatury
znienawidzonych wodzów, oraz coroczni zwycięzcy konkursów na najstraszniejszą i najbardziej oryginalną maskę, jak i na najbardziej efektowny taniec przywołujący
deszcz i odstraszający złe duchy.
Były też zapisy tajemniczych wydarzeń, których nie sposób było pojąć
na zdrowy rozum; spadnięcie z nieba świecącej kuli ognia, która wybiła
wielką dziurę w ziemi i przewróciła setki drzew,… porażenie ogniem z nieba, któremu towarzyszył przerażający huk, młodego Yzo, który miast
siedzieć w jaskini podczas burzy, wlazł na najwyższe drzewo, by zaimponować
swej partnerce,… powstanie na niebie kolorowego łuku, który istniał tak krótko,
że nie zdążyli do niego dobiec nawet najlepsi biegacze z plemienia,… i parę
jeszcze innych równie dziwnych i niezrozumiałych rzeczy, które zostały w ten
sposób utrwalone dla potomności.
Część malunków istniała na ścianach jaskini, zanim osiedliło się
tutaj plemię Urdi. Natomiast te najnowsze, od dłuższego już czasu malował
uznany i ceniony artysta, którego podpis rozcapierzonej dłoni, obrzuconej białą
lub czarną farbą, znany jest wszystkim koneserom i mecenasom sztuki
jaskiniowej.
Lecz to co przyciągnęło większą uwagę przybyłych gości, znajdowało
się pośrodku jaskini; na naturalnym wzniesieniu z czarnego bazaltu, w którym
wykuto parę stopni, widniał otwór studni podobno bez dna, nazywanej od
niepamiętnych czasów Studnią Martwego Człowieka. Krążyły plotki, iż
wrzucano tam ponoć tych szamanów, którzy zdradzili swoich; odstępców od
interesu. Ile i czyje szczątki tam były, tego chyba nikt już nie wie, nie
mniej wśród plemienia żywa była jeszcze pamięć o ostatniej ofierze tam
wrzuconej: był to szaman Jo-szan, który zdradził wiele świętych tajemnic
tego hermetycznego zawodu, rozpowszechniając je w przemyślny sposób pośród
pospólstwa, niezmiennie ciekawego takich rzeczy. Bardzo zaszkodził tym całej
reszcie braci szamańskiej, dlatego nie mieli dla niego litości. Niektórzy
nawet mówią, że wrzucono go razem z kobietą dla której stracił głowę i wszedł na złą drogę, ale to nic pewnego. Dziś nikt przecież nie odważy się
tam zejść aby sprawdzić plotki, a sami szamani zbywają wyniosłym milczeniem
co bardziej ciekawskich, zasłaniając się tajemnicą zawodową.
Faktem jest, iż o tej studni i jej mrocznym przeznaczeniu, krążyły
tak niesamowite historie, że wszyscy niemal automatycznie obchodzili ją z daleka, choć ciekawość nakazywała im zajrzeć w jej nieprzeniknioną głębię.
Była ona zatem milczącym, ale bardzo wymownym znakiem dla wszystkich
zgromadzonych, niczym szubienice przy rogatkach dużo późniejszych miast, z wiszącymi na nich zwłokami, konserwowanymi smołą dla większej trwałości.
Kiedy już wszyscy usadowili się na swoich miejscach, do ściętego na płask
stalakmitu, który spełniał rolę mównicy, podszedł najstarszy z szamanów, o którym mówiło się, że przekroczył czterdziestkę. Oczywiście nie mogło
to być prawdą, bo żaden człowiek jeszcze nie dożył tak sędziwego wieku
(przeciętna długość życia ludzkiego wynosiła wtedy ok.20 lat) lecz czego
to ludzie nie wymyślą, tym bardziej, że sam zainteresowany nie dementował
nigdy tych „rewelacji".
Starzec podszedł zatem do mównicy i wsparłszy się o jej masywny blok,
zaczął mówić do zgromadzonych śpiewnym, modulowanym głosem: „ Drodzy
bracia i siostry umiłowani w wierze,… przepasawszy biodra waszego umysłu,...
zeszliśmy się tu dla waszego dobra i w waszym interesie, aby…" — przerwał
mu śmiech i głośne komentarze, nie pozbawione złośliwości: " Porąbało
starego, czy co?! Gdzie on tu widzi siostry?! Co on myśli, że przemawia do
swoich bezmyślnych owieczek, czy jak?! Ciekawe co on jadł albo pił na to śniadanie?!
Ha! Ha! -"
Więc stary szaman poprawił się szybko: „ Chciałem powiedzieć
oczywiście; dla naszego dobra i w naszym interesie,… wybaczcie, to siła
przyzwyczajenia powoduje, iż nie potrafię już normalnie mówić bez obłudy i bez kłamstwa,… nie umiem już nazywać rzeczy po imieniu,.. wybaczcie
mi"- dodał ciszej, opuszczając mównicę.-
„Dobra! Dobra!… Niech mówi jego zastępca! Dajcie staremu spokój!..
To nie wypada…" — dolatywało z różnych miejsc jaskini. Gdzie niegdzie
nawet nagrodzono go skąpymi oklaskami, być może za szczerość tej krótkiej
wypowiedzi.
Tymczasem na mównicę wszedł młody szaman Prowo, będący
uczniem, zastępcą i następcą starego. Pokłonił się z szacunkiem wszystkim
obecnym i zaczął mówić:
„Zebraliśmy
się tu dzisiaj, aby omówić wiele ważnych spraw dotyczących naszego
szacownego zawodu. A co za tym idzie naszej egzystencji. Po raz pierwszy stawili
się przedstawiciele 77 plemion, z każdego po dwóch; starszy szaman i jego
następca. To daje nam liczbę 144.."
„Nie
przybyli szamani z grupy wschodnich plemion Ro-jsa!… A pies im mordę lizał!
Oni przy każdej okazji muszą podkreślać swoją odrębność! Niech się
wypchają!"
1 2 3 4 5 6 7 8 9 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 07-05-2008 )
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5869 |
|