|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Antropologia kulturowa
Religia i polityka w fabrykach atrakcji [3] Autor tekstu: Jan Kurowicki
Pisze wreszcie, że dla określenia siebie i swej niszy prywatności, także sięga
człowiek do tego, co ma za sobą, aby jednak podążać własną drogą, i by odgrodzić
się od prozy codzienności, itd. Boć, jak czytamy, dawny święty, gdy dążył ku
rzeczom, wychodził od boskiego punktu widzenia i wraz z nim do Boga powracał.
„Ową podróżą tam i z powrotem do Boga zakreśla przeto koło. Ta kolista droga
życia świętego jedynie styczna jest z rzeczami: dotyka ich w jakimś punkcie,
lecz nie łączy sie z nimi, nie zatraca się w nich. My zaś, nawet jeżeli nadal
żyjemy od Boga, zwróceni jesteśmy twarzą do tego świata i nie podejmujemy
podróży powrotnej. Przychodzimy od Boga, lecz pozostaje On poza naszymi plecami
niczym zwyczajowe tło pejzażu: tym bardziej, że uwagę naszą przykuwa to, co
ziemskie" [ 8 ].
Krótko rzecz ujmując: po odczarowaniu świata pozostała ogromna, kulturowa
masa spadkowa, która wciąż dostarcza ważnych środków do identyfikacji i spajania
człowieka z innymi; do budowania zgody na samego siebie oraz własnej tożsamości i otaczającego nas kokonu niszy prywatności. A przede wszystkim — stanowi ona
zbiór narzędzi i materiałów dla powstających od nowożytności, suwerennych wobec
Kościoła, wielu autonomicznych ideologicznych aparatów państwa.
Wraz zaś z upadkiem teokratycznego porządku średniowiecza, Kościół (czy
raczej — kościoły) nie ma już monopolu ani na zarządzanie tą masą, ani na formy
korzystania z niej. Jest jednym z wielu jej użytkowników, który za pośrednictwem
swych licznych funkcjonariuszy uświęca i naturalizuje codzienne podporządkowanie
ludzi panującym stosunkom społecznym. Zachował wprawdzie swe formy
instytucjonalne, rytuały i obrzędy, lecz świętość, na którą zdawał się mieć
monopol, złuszczyła się z niego jak stara skóra z jaszczurki.
Ona zaś sama nie jawi się już jako harmonijna całość, lecz rozrzucona się
zdaje w różnych obszarach kultury i społecznego bytu poniekąd bez ładu i składu.
Jakby była tylko zbiorem resztek i szczątków, z których człowiek (i Kościół oraz
inne aparaty ideologiczne państwa), jak bricaleaur (majsterkowicz) z „Myśli
nieoswojonej" C. Levi-Straussa, buduje swe znaczące dla siebie całostki.
Tak więc np. elementy ewangeliczne trwają w obrębie potocznych metafor
poznawczych i aksjologicznych. Gdy dla przykładu mówimy, że ktoś nosi krzyż
pański, posługujemy się właśnie metaforą zarazem poznawczą, jak i aksjologiczną.
Bo poprzez z męką Chrystusa związane treści ewangeliczne wyjaśniamy (i wysoko
moralnie oceniamy) trudy i męki czyjejś ziemskiej egzystencji. Treści te są dane
również (choć nie wyłącznie!) w sferze tzw. „martwych" metafor językowych,
okrzykach („Jezus-Maryja!"), czy w wołaniach proszących i zaklinających (np. „na
mękę Chrystusa!").
Rzecz przy tym nie dotyczy tylko języka. Fragmenty i szczątki fabuł
ewangelicznych weszły do narodowej wyobraźni i obyczajowości, współtworząc i utrwalając pewien ideologiczny wyraz nacjonalizmu (np. „Polska — Chrystusem
narodów"). Konstytuują też zresztą one także treści obrzędów „patriotycznych",
nawiązujących do tych fragmentów i szczątków, chociaż bardzo często mają one
tylko wartość folklorystyczną i widowiskową. Ważne są jednak, jako
samopotwierdzenie się wspólnoty narodowej, współorganizowanej przez Kościół. Nic
więc dziwnego, że np. proboszcz gdańskiej św. Brygidy wystawił w 1989 r. obraz
Matki Boskiej w koszulce z napisem „Solidarność", trzymającej dzieciątko w jednej ręce, by w drugiej dawać znak zwycięstwa „V" [ 9 ]. Tym bowiem sposobem
sakralizował (i mistyfikował) sprzeciw wobec mijającego ustroju politycznego i nadzieję na nadchodzenie nowego. Przykłady można mnożyć w nieskończoność.
Ponadto: jednoznacznie brzmiące, jak sentencje moralne, wypowiedzi
Chrystusa, są wygodną ozdobą esejów i kazań. Nie mówię już o bogatej — dawnej i współczesnej — ikonografii. W niej — Syn Człowieczy i jego dzieje stanowiły i stanowią obrazkowy elementarz. Ukazuje on człowieczą małość wobec stwórcy i drogi nauczycielsko-życiowej jego syna, który, panem pozostając, zrównał
wszystkich w swym odkupicielskim pochodzie przez świat.
I wszystko to utrwaliło się na setki tysięcy sposobów, zeskorupiało
zarówno w wielkiej literaturze i sztuce, nabożeństwach, filmach, jak i w
świąteczno-jarmarcznej, odpustowej mierzwie.
I to jest odpowiedź na postawione tu wyżej pytania. Kościół oto i religia
oferuje ludziom coś, co kulturowo już mamy za sobą. Ale selektywnie. Wybiera z niego tylko takie fragmenty i szczątki wierzeń, rytuałów i obrzędów, jakie
dzisiaj stały się swoistymi, ideologicznymi formami określonych praktyk
politycznych, więzi wspólnotowych, czy sposobów uzyskiwania ładu w obrębie
jednostkowych nisz prywatności. Reszta trwa na zapleczu kulturowym jako muzeum
intelektu i wyobraźni. Nigdy nie jest martwa, boć w odpowiedniej koniunkturze,
może zmartwychwstawać.
5. Autoobraz i fotogenia
Powyższy obraz odczarowania
świata jest jednak niepełny. I taki być musi. Szło mi bowiem tylko o zarysowanie
ogólnej, duchowej tendencji, której skutkiem chrześcijaństwo znalazło się poza
naszymi plecami. Coś tu wszakże zostało pominięte, co wprawdzie dla ukazania tej
tendencji nie ma istotnego znaczenia, ale — z kolei — ma fundamentalne dla
zrozumienia zdolności elektronicznych mediów do sakralizacji swych produktów.
Jest nim zaś autoobraz. Stanowi on swoistą właściwość dawnej sztuki
religijnej, która zniknęła wprawdzie w nowożytności, ale — za sprawą
właśnie mediów współczesnych — odrodziła się i ma fundamentalne znaczenie dla
obecności telewizji.
Otwórzmy teraz nawias, by się jej bliżej przyjrzeć.
Kwestia autoobrazu wiąże się oto z pierwotną funkcją dzieła sztuki, które
utożsamiało przedstawienie jakiegoś obiektu z
wcieleniem jego
istoty. I to podwójnie. Zarówno w podobieństwie do niego, jak i egzystencji. Tak
więc, dla przykładu, drewniana rzeźba ptaszka nie mówiła: "taki
jest ptaszek", lecz "to jest ptaszek", choć ma kilka
felerów: nie śpiewa, nie fruwa, nie je i nie pije; nie ma też ptasiego ciała
itp. W autoobrazie zatem rzeźbiarskie lub malarskie uobecnienie obiektu
staje się
tym obiektem. Dlatego, gdy w średniowiecznych świątyniach i pałacach
obrazy lub rzeźby boskich postaci i świętych umieszczano w częściowym lub
całkowitym ukryciu, to czyniono tak, bo
były one nie tylko ich
przedstawieniem, lecz, na swój sposób,
tymi postaciami.
W czasach nowożytnych natomiast autoobrazy znikają. Zastępują je po
prostu obrazy, jako zwykłe przedstawienia. I ich to historia wyznacza drogi
dziejów sztuki po chwilę obecną. Do czasu jednak. Oto w XIX wieku pojawia się
fotografia, a z nią fotogenia, która stanowi właśnie współczesną postać
autoobrazu. Edgar Morin, starając się przed laty wyjaśnić jej specyfikę,
wskazywał na pewną uniwersalną funkcję ludzkiej świadomości, której rola polega
na swoistym podwajaniu świata. Ale nie tak, jak to ukazują naiwne teorie
odbicia, w których jeden świat, to ten, dany w postrzeżeniach zmysłowych,
tożsamy z realnością. Drugi zaś to ów obecny tylko w umyśle. Morinowi chodziło o coś innego: o to, że człowiecza świadomość wytwarza w procesie życiowym
określone obrazy myślowe; one zaś same dla siebie stanowią pewien świat i -
zarazem — poprzez
nie tworzy się drugi,
zewnętrzny, ale tylko jako substancjalne dopełnienie tych obrazów.
Obrazy te więc ani nie tkwią biernie w świadomości, jako odwzorowanie
realności, ani ich rola nie ogranicza się do funkcji materiału dla
intelektualnych operacji umysłu. Tak, jak cień jest widmem postaci, rzucanym na
ziemię pod wpływem światła słonecznego, tak też te obrazy, tworzące pierwszy
świat, wyrzucają swe treści na zewnątrz, jak widma, i się wcielają w realia.
Dokonuje się to natomiast na zasadzie specyficznego powidoku: nasza uwaga oto
przesuwa się po tych obrazach, przenosząc ich formy i jakości na te realia.
Dzięki temu powstaje ów drugi świat. Fotografie, uobecniające owe wcielone w realia formy i jakości, zawierają właśnie fotogenię; zdjęcia natomiast,
ograniczone tylko do realiów, są jej pozbawione. Mówi się o nich, że „nie
wyszły". Brak w nich bowiem powidoków owych obrazów.
Właśnie za sprawą fotogenii ziściły się, jak powiada Arnheim, dwa „cuda".
Pierwszy polegał na powrocie autoobrazu. Sfotografowane obiekty bowiem zdają się w sobie zawierać autentyzm obiektów rzeczywistych. Sprawia to, że np. obecna na
zdjęciu osoba, nawet gdy jest od nas daleko, czy też dawno już zmarła, zdaje się
fizycznie obecna między nami. „Cud" drugi natomiast dokonuje się za sprawą
procesu fotograficznej transformacji. Dematerializuje on przedstawiony na
zdjęciu obiekt, czyniąc go nieobecnym i nieuchwytnym; czymś, co sprowadza się do
czarno-białych lub kolorowych plam zdjęciowych. Można w związku z tym
powiedzieć, że fotogenia jest właśnie autoobrazową obecnością obiektu, daną z całą siłą aktualnej chwili w nieobecności, na którą — na zasadzie specyficznego
powidoku — nakłada się strukturę obrazów myślowych [ 10 ].
Zamknijmy nawias.
6. Bóg Elektroniczny
Otóż: film i telewizja to swoiste dzieci fotografii. Dziedziczą one po
niej zdolność tworzenia fotogenii, czyli właśnie odczarowanej wersji
średniowiecznych autoobrazów. Nie oznacza to, że każdy ich produkt jest w nią
automatycznie wyposażony, jak nie na każdej fotografii dobrze wychodzi ukochany
kotek, piesek czy my sami. Jej uzyskanie wymaga starannej reżyserii, technik
operatorskich i montażowych.
W punkcie wyjścia są
obiektywy telewizyjnych kamer. A, jak już wyżej powiedziałem, od kiedy media (a
zwłaszcza telewizja) zajęły tę pozycję, której doświadczamy każdego dnia, zdaje
się istnieć to jeno, co jest przez nie postrzegane. Reszta nie posiada realnego
bytu, o ile jest nieobecna w polu widzenia owych kamer. To zaś, co się w nim
znajduje, posiada byt podwójny. Po pierwsze — ma charakter równy pozycji dawnych
obiektów świętych czy boskich. Po drugie — swoiście uświęca (lub odbiera
znaczenie) rejestrowanym osobom, rzeczom czy zdarzeniom. Jak zaś jedno i drugie
funkcjonuje — opowiem nieco dalej na przykładzie medialnej obecności i aktywności Jana Pawła II.
Można rzec, oczywiście, że daleko tej pozycji mediów choćby do zajmowanej
przez Boga, opisywanego jeszcze przez biskupa Berkeleya, który dzierżył wszystko w swym polu widzenia, i powoływał do egzystencji przedmioty naszych doznań i myśli. Ale on był tylko osiemnastowieczną, filozoficzną fikcją. Media natomiast,
poprzez wielość kamer, realnie współkonstytuują bezpośrednie treści i aksjologiczne jakości rejestrowanego świata. I na tym polega ich przewaga nad
nim.
1 2 3 4 5 6 7 8 Dalej..
Przypisy: [ 8 ] J. Ortega y Gasset — „Wokół Galileusza", Warszawa, 1993 r. s. 134. [ 9 ] S. Kubiak — "Kolebka "Solidarności" (Magia upadku i wskrzeszenia)", Dziś, nr
8, 2007. [ 10 ] Zob. szerzej: J. Kurowicki — „Piękno jako fotogenia"
(w:) „Zerowość estetyczna", Warszawa 2008. « Antropologia kulturowa (Publikacja: 07-06-2012 )
Jan KurowickiProfesor zwyczajny, kierownik katedry nauk społecznych na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor ponad trzydziestu książek z filozofii kultury, literatury i filozofii społecznej. Ostatnio wydana: "Estetyczność środowiska naturalnego" (Książka i Prasa, 2010) Liczba tekstów na portalu: 3 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Pod okiem demona przekory | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8096 |
|