|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Antropologia kulturowa
Religia i polityka w fabrykach atrakcji [8] Autor tekstu: Jan Kurowicki
Sam zaś Świebodzin, zwłaszcza,
gdy wkoło niego zbudowano w latach siedemdziesiątych obwodnicę, zdawał się
wykluczony i zapomniany przez Boga i ludzi. A kapitalizm, gdy przyszedł, też nie
zmienił ich życia w coś szczególnie znaczącego. Przeciwnie: utrwalił owo
zapomnienie przez ekonomiczną marginalizację większości z nich. Trwało więc to
miasteczko chyba tylko siłą przyzwyczajenia. I marność mu przyświecała. Kiedy więc montowano w nim 33
metrowego Chrystusa Króla, popadłem w zadumę. Pomyślałem sobie, iż to całkiem
oczywiste i naturalne, że zdarzył się właśnie tu nawiedzony proboszcz, któremu
musiał przyśnić się
Jezus, żądający swego pomnika pod postacią Chrystusa Króla. Już sam bowiem jego
pomysł wpisywał się w od lat istniejącą sytuację ekonomiczna i aurę kulturową:
obiecywał pomyślność, nowe korzenie i pełnię tam, gdzie pozostawał tylko ołtarz
telewizora i wszechwładza plebanii. Gdyby takiego duszpasterza nie było — trzeba
by go wymyślić, choćby na podobieństwo owego z „Ranczo" czy z „U Pana Boga za
piecem". Tylko bowiem on mógł coś takiego zrobić. I właściwie -
jedynie to.
Proboszcz bowiem rozumie nowe
czasy i rolę Kościoła. Jak dawni sekretarze komitetów powiatowych PZPR, prowadzi
tu politykę kadrową. Kadry zaś, jak mawiał pewien zapomniany dziś klasyk z poprzedniego ustroju, decydują o wszystkim. Dzięki temu zatem można było nie
tylko znaleźć odpowiednich inwestorów, zgromadzić środki (ze „spontanicznych"
datków), rozpocząć i zakończyć inwestycję. Można też było obejść ukradkiem
przepisy, dotyczące zagospodarowania terenu i zabezpieczyć zgodny, urzędowy
aplauz dla monumentu oraz uciszyć wszelkie sprzeciwy.
A równocześnie tylko on,
którego we śnie nawiedza sam Bóg, mógł przyzwolić, by mówiono, że posąg nie
tylko na cały świat rozsławi Świebodzin, ale i stanie się źródłem dobrobytu, bo
Chrystus Król zejdzie na świebodzińską ziemię jako Atrakcja Medialna, przez
którą zstąpi na nią łaska Elektronicznego Boga mediów, czyniąc ją obecną i otwartą dla świata. Ten bowiem ewangeliczny „niesłusznie" mawiał: „Spójrzcie na
ptaki niebieskie: nie sieją, nie orzą a żyją", więc śpi w niepamięci. Ten z postumentu zaś, jako ucieleśnienie autoobrazu, który pochodzi od Boga
Elektronicznego, nie sprzeciwi się sławie i ziemskiemu ubogaceniu mieszkańców,
dzięki dyskotekom, barom, oferującym np. jako danie specjalne pizzę z jego
wizerunkiem, i hotelom dla turystów. Spłyną nań za to modły wdzięcznych
tubylców, a autorytet proboszcza utrwali się po wsze czasy.
Dobrze wiem, że nie ma już tego
miasteczka z okresu mojego dzieciństwa i licealnej młodości. Nie ostał się też w swej pełni (może poza akcentem) dawny język repatriantów. A dzieci owych
przymusowych przybyszów ze Wschodu już od jakiegoś czasu dogorywają na nędznych
rentach i emeryturach przed ołtarzem telewizora. Chłoną powtarzane niekiedy
spektakle z Janem Pawłem II., reklamy, telenowele, filmy przygodowe i wizualne
obrazy lepszego, niedostępnego dla nich, świata. Trwają jeno stare lęki przed
nowym i wiara, taka sama, jak ich rodzicieli, że trzeba i można wymodlić cud.
Nie taki wszakże, co zapewni powrót do idealizowanego niegdyś kraju za Bugiem,
ale taki, który pozwoli, by nie ruszając się z miejsca,
nie uciekając stąd,
być poza nim i zarazem u siebie.
Modlili się więc długo do
kolorowych obrazków i gipsowych figurek Jezusa i Matki Boskiej oraz w kościołach. Potem do Jana Pawła Superstar, który onegdaj błogosławił ich i przemawiał wprost z ołtarza telewizora, i któremu stawiali w oknach ołtarzyki z jego wizerunkiem, gdy w swych pielgrzymkach nawiedzał kraj. I stało się tak, jak w telenoweli. Zło przeminęło, dobro i miłość zwyciężyły. Cud się zdarzył! Nastał
oto proboszcz, który ich wyniósł nawet ponad Rio de Janeiro! Gdy jednak
montowano w Świebodzinie głowę czterystutonowego, wysokiego na 33 m. Chrystusa
Króla, jeden z internautów napisał: „po co Świebodzinowi taki wielki
piorunochron". Nie wiedział jednak, bo był pewnie ubogi duchem, że potrzebny on
po to, aby zabezpieczyć miasteczko przed gromami wykorzenienia, próżni
wewnętrznej, niepewności i biedy. Dlatego zejść musiał z nieba w uświęcającym i nadającym mu realność blasku Elektronicznego Boga.
Szalona to wszakże różnica, czy
pomnik wynosi się ponad światową stolicę samby i karnawału; ponad wrzący tygiel
różnic ekonomicznych, rasowych, kulturowych i religijnych, czy też przytłacza
prowincjonalną, zapyziałą mieścinę, gdzie zawsze diabeł mówił dobranoc, skazaną
na ekonomiczną i kulturowa degradację w przeciągach dzikiego kapitalizmu.
Ponadto: to, na co w latach dwudziestych ubiegłego wieku stać było stolicę
wielkiego kraju, dzisiaj znajduje się już w kręgu możliwości nawet małego,
polskiego miasta. Nie dlatego, że stało się ono (proporcjonalnie) tak samo
bogate, lecz z tej przyczyny, że aż tak spadły koszty produkcji takich
monumentów. Na jego postawienie więc w Świebodzinie stać było teraz zaradnego
proboszcza, który odpowiednio zaktywizował władze miasta i przykościelne (a
nawet — pozakościelne) owieczki i barany. To zaś, co ważne dla mentalności
prowincjonalnej zyskuje wartość przede wszystkim przez porównanie z tym, co już
istnieje w jakiejś metropolii lub jest w świecie jedyne.
Nie mają zaś znaczenia ani
estetyka, ani walory artystyczne. I mieć nie muszą. W przedstawianym tu skrótowo
kręgu kulturowym (jak i wśród wielomilionowych rzesz wierzących w Elektronicznego Boga) nie dopuszcza się do świadomości, że sztuka (jak i rzeczywiste myślenie o perspektywach życiowych) w dzisiejszym świecie zaczyna
się od łamania szablonów i stereotypów; że jej wartość określa stopień
oryginalności danego tworu. Nie dopuszcza się, boć taka sztuka musi być odrębna i obca wobec tego, co wspólnotowe; co jawi się, jako ładne, bo podobne do… np.
postaci ze świętego obrazka, gipsowej figury, znanej z rodzinnego domu czy
obrazka z telewizora lub jakoś kojarzy się lub przypomina to, co znane, jak
świebodziński Chrystus Król tego z Rio de Janeiro. Dzięki właśnie temu, spełnia
on kryterium Atrakcji Medialnej: bycia czymś odpowiednim dla odbiorców o niskiej
kompetencji kulturowej i zerowej wyobraźni socjologicznej.
Zadumałem się nad tym
wszystkim. Ale nie chciałbym, aby te wyrywkowe wspomnienia i refleksje nad nimi w związku z świebodzińskim dziwolągiem łączone były tylko z ironią wobec niego i wyśmiewaniem się. Sprawa bowiem jest znacznie poważniejsza: odsłania wszak
duchowe podłoże, w którym pod okiem Elektronicznego Boga urzeczywistnia swe
materialne praktyki religia, jako ideologiczny aparat państwa. I kształtuje sie
świadomość społeczna. Nie są one intelektualnie i artystycznie wyszukane. I nie
muszą być. Ich wszak miarą jest tylko barania natura konsumentów. Nie tylko tych
świebodzińskich.
Błąka się bowiem we mnie dziwne wrażenie, że Świebodzin to akuratna
metafora mojej urodziwej nad wyraz ojczyzny i panującej świadomości narodowej.
Opisane tu bowiem na początku eseju przyczyny, dla których po 1989 r. zapewniono
religii w mediach uprzywilejowaną pozycję, dalej działają. Neoliberalny
kapitalizm wszak zawiódł nadzieje klas podporządkowanych. Szybko się okazało, że
nie wystarczy — jak powszechnie mniemano — za pomocą wyborczej kartki odrzucić
poprzedni ustrój, a poziom życia stanie się taki, jak w rozwiniętym
kapitalizmie; stosunki pracy zaś rozkwitną pełnią socjalistycznych walorów.
Przeciwnie: polski kapitalizm wprowadził niesłychane rozwarstwienie społeczne.
Zubożenie i niepewność perspektyw życiowych klas ludzi pracy. Krok po kroku
odebrane zostały im przywileje socjalne. Zapanowała wszechwładza pieniądza.
Pojawiła się atomizacja ludzi i ich społeczna bezradność. Itd. I wszystko tu
stało się prowincją.
Im zatem dłużej ten ustrój trwa, tym bardziej wzrasta zapotrzebowanie na
takie środki i praktyki ideologiczne, które uśpią nadzieje na lepszy świat i uczynią prawa kapitalizmu naturalną oczywistością. Dlatego państwo — zbiorowy
nadzorca pracy i stróż kapitalistycznego zawłaszczania -
nie zniechęca się połowicznością efektów bezpośredniego wkroczenia
Kościoła w świat mediów. Nadal wspiera jego w nich aktywność. Wiele bowiem sobie
po niej obiecuje, niezłomnie wierząc w duchowa jego potęgę.
1 2 3 4 5 6 7 8
« Antropologia kulturowa (Publikacja: 07-06-2012 )
Jan KurowickiProfesor zwyczajny, kierownik katedry nauk społecznych na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor ponad trzydziestu książek z filozofii kultury, literatury i filozofii społecznej. Ostatnio wydana: "Estetyczność środowiska naturalnego" (Książka i Prasa, 2010) Liczba tekstów na portalu: 3 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Pod okiem demona przekory | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8096 |
|