|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Antropologia kulturowa
Religia i polityka w fabrykach atrakcji [5] Autor tekstu: Jan Kurowicki
Jednakże Elektroniczny Bóg mediów nawet nie śmie myśleć o panowaniu nad
skutkami funkcjonowania Medialnej Atrakcji. A tym bardziej nie zależy mu na ich
wyciszaniu czy wygaszaniu. Przeciwnie! Jego oczy, wcielone w setki kamer,
muszą być zawsze na miejscu i rejestrować te skutki, o ile mogą być one
materiałem do kolejnych Atrakcji, by je potem emitować, czyli na sposób boski
powoływać do istnienia dla bezpośrednich odbiorców. Wszak to rodzi następne
materiały do nowych Atrakcji, przyciąga uwagę, zapewnia pozycję na rynku, zyski
itp. itd. Nie liczy się ani dobro, ani zło; piękno czy brzydota; honor czy
podłość itd., lecz przyciąganie uwagi poprzez określone drażnienie standardów
emocjonalnych; wyzwalanie współczucia albo nienawiści; radości lub
przygnębienia. I to właśnie sprawia, że politycznie ukonstytuowana pozycja Kościoła w naszym państwie, pozwala mu — z jednej strony — na uprzywilejowaną pozycję w mediach i na narzucanie ideologii Polaka-katolika. Powoduje też jednak, że nawet
ośrodki deklarujące swą religijną obojętność czy tylko światopoglądową
otwartość, musiały się prześcigać w ukazywaniu np. uroczystości beatyfikacji
Jana Pawła II, czy — kilka lat wcześniej — z ostatnich dni z jego umierania.
Musiały, choć wiadome było, że w rezultacie powstawał nieznośny, nużący nadmiar
komunikacyjny i emocjonalny jazgot, który one w swej ślepocie (czy świadomie)
ignorowały.
Patrząc więc z tego punktu widzenia, rzec można, iż ten Elektroniczny
Bóg, powołujący do istnienia to, co dzięki mediom postrzegamy, sam jest ślepcem,
podporządkowanym swym własnym wytworom. I nawet, gdyby te czy inne stacje
telewizyjne chciały się wznieść ponad gonitwę za Atrakcjami, to nie bardzo mogą
sobie na to pozwolić. Ośrodki medialne wszak stanowią prozaiczne
przedsiębiorstwa kapitalistyczne, które określa konkurencja z innymi
przedsiębiorstwami. Każde chce i musi być pierwsze przy (obojętnie jakim
aksjologicznie czy religijnie nasyconym) materiale do Medialnej Atrakcji, bo jej
prześlepienie spowodować może spadek oglądalności, zysków, miejsca w grze
rynkowej.
8. Jan Paweł II jako Atrakcja Medialna
Pokazuje to dobitnie medialne funkcjonowanie idola polskiej wyobraźni
zbiorowej — Jana Pawła II, jako źródła niezliczonych Atrakcji Medialnych. On to
bowiem — jako pierwszy — wyszedł poza bramy pałaców i kościołów watykańskich, by
odbywać wędrówkę przez świat z dobrze pomyślanymi, reżyserowanymi i realizowanymi spektaklami dla mas. Sam w sobie zresztą stanowił nie tylko taką
Atrakcją, opromienioną blaskiem i świętością Elektronicznego Boga, ale i zdawał
się jego materialnym ucieleśnieniem.
Dlatego widziano go — jak powiada K. Katzenberger — jako „"tego cudownego
papieża", którego „kapłańska dusza została oczyszczona we krwi i łzach", który
roznieca „burze nadziei i zaufania", jako „profetyczną postać XX wieku", jako
„reinkarnację starożytnego rzymskiego triumfatora", jako „gwiazdę religijnego
happeningu, która samym pojawieniem się doprowadza ludzi jednocześnie do śmiechu i płaczu, każe klękać i tańczyć", jako „Johna Travoltę Ducha Świętego", jako
„człowieka, który mówi z autorytetem Boga", jako „fenomen", „geniusza",
„posłańca pokoju", „wysłannika", „papieża ludu", „bohatera ludowego", „moralnego
przywódcę świata", jako „Jana Pawła Superstar"" [ 12 ]. Itd.
Określenia te mówią same za siebie. Trafiają do każdego, kogo
ukształtował ołtarz telewizora i płynące zeń Medialne Atrakcje. Jest więc
zrozumiałe, że za jego sprawą święte stawało się nie tylko (i nie tyle) to, co w Kościele uchodzi za sacrum, lecz wszystko,
co on
uświęca każdym słowem, gestem, czy grymasem twarzy. Każde więc jego wystąpienie,
nawet ewidentnie o sprawach świeckich (np. polityczne) stawało się religijne, bo
on stanowił źródła religijności ich treści [ 13 ].
Jego zaś reakcje na problemy społeczne wyznaczały normy etycznej
wrażliwości, niezależnie od tego, co stanowiła dotychczasowa doktryna Kościoła.
On bowiem sam w sobie Kościół ucieleśniał. Uświęcały się też i zmieniały w rytuały powtarzane przez niego działania (np. całowanie płyty lotniska po
przybyciu do danego kraju), choćby nie miały one zakorzenienia w tradycji.
Sakralną rangę zyskiwały również pielgrzymki do miejsc spotkań z wiernymi, ich
oczekiwanie na jego pojawiania się, nawoływania na jej koniec: „zostań z nami";
nawet śpiewane z nim wspólnie ulubione jego piosenki itd. Jednocześnie wszystko
to, jak wszelkie produkty medialne, zdominowane były przez doraźność. Miało urok
wiejskiego czy małomiasteczkowego jarmarku lub odpustu. Rodziło jego bliskość i bezpośredniość, lecz w postaci, do której jego wyznawcy skądinąd przywykli. Choć i tak było to niesłychanie świeże na tle dotychczasowych, hieratycznych form
bycia kościelnych hierarchów.
Można więc temu papieżowi odmówić
wiele: filozoficznej odkrywczości czy talentu literackiego. Nie sposób wszelako
nie przyznać niezwykłego zmysłu do istnienia, jako Atrakcji Medialnych,
czerpiących swe formy i treści zarówno z surowca religijnego, politycznego czy
społecznego. Wyczarowującego z nędzy i sprzeczności naszego łez padołu nowe
sacrum wspólnotowe i humanistyczne. Takie przy tym, które nie narusza podstaw
społecznego bytu, dobrze się sprzedają w widowiskach, i otwiera ludzi na miraże
pojednania, wszechmiłości, sprawiedliwości i sensu życia.
Zarazem niesłychanie precyzyjnie określał on granice dla realnej
aktywności swych wielbicieli i wyznawców. Oto nie mogli oni utożsamiać
plastycznej naturalności świata mediów, w której zdarzał się cud jego obecności i nauczania, z krytyką kapitalizmu. Nie jest więc rzeczą przypadku, że np. w Ameryce Łacińskiej odbierał hołdy na swych pielgrzymkowych spektaklach,
jednocześnie odcinał się nie tylko od tamtejszych ruchów lewicowych, lecz i od
teologii wyzwolenia, głoszącej podobne, co on, hasła. Z tym, że ich polityczni
wyznawcy chcieli, poprzez walkę, wyciągnąć ludzi z nędzy, ciemnoty i z
upodlenia. Dystansował się od nich, a nawet upokarzał związanych z nimi
duchownych katolickich.
Z drugiej jednak strony głośno mówił o „pewnych zaletach"
marksistowskiego socjalizmu. Zarazem ganił go nie tylko za to, że wspiera się na
„nienaturalnych" podstawach gospodarczych i ateizmie, ale i za to, że nie podąża
za roztaczanymi przezeń mirażami sprawiedliwości, prawdy i miłości. Łamał więc
on — wedle niego — prawa człowieka i odbierał mu wolność. Dzięki temu budził
niekłamany entuzjazm prawicowych polityków zachodniego świata. Jawił się im jako
doskonały kapelan Zimnej Wojny i duchowy pogromca wszelkiego
antykapitalistycznego „zła". I choć „w wyważony sposób" też groził im palcem,
wypominał błędy i grzechy, grzmiał o zawinionej przez ich działania biedzie i zbrodniach, nie miano mu tego za złe. Zawsze bowiem trzymał się granic,
precyzyjnie wyznaczonych przez poetykę swych genialnie reżyserowanych widowisk,
których równocześnie był bohaterem.
I było poniekąd z nim tak, jak z bohaterem „Purpurowej róży z Kairu",
filmu Woody Allena, który oto
zszedł na widownię z kinowego ekranu do potarganej przez los dziewczyny i powędrował z nią w świat. Obiecywał miłość, która nie zna granic ani zdrady.
Dawał posmakować wszystkich cudów życia. Wyrwał z prozy codzienności. Ale w pewnym momencie wtrącił się aktor, który go kreował. Zwiódł owo dziewczę
obietnicą szczęścia, by tylko filmowe cuda porzuciła. Bo szło mu o karierę. I kiedy dopiął swego — odpłynął samolotem w dal Hollywoodu. Parszywy jej los
powrócił. Dziewczyna połykała łzy. Ale poszła znowu do kina, gdzie marzenia nią
żyją.
Film ten stanowi znakomitą metaforę ideologicznych praktyk i intencji
tego barwnego Kapelana Zimnej Wojny. Dla buntowników oto np. z biednego Południa
(choć nie tylko) nie chciał być utożsamiany z bohaterem, jakiego aktorsko
kreował w swych widowiskach. Gdy więc tylko identyfikowali go z nim, i z jego
imieniem na ustach chcieli zmieniać świat, natychmiast stawał się prozaicznym
Urzędnikiem Pana Boga, który brutalnie beształ ich i pouczał, że jego (i ich)
królestwo jest „nie z tego świata", i że nie należy praktycznie robić nic, co by
podważało istniejące stosunki, zanim, dzięki modłom, nie pojawi się zmiłowanie
boże.
Dla uwiedzionych zaś rzesz swych rodaków miał przesłanie odmienne: wzywał
ich do nacjonalnej solidarności w imię Boga i praw człowieka; do skupienia się
wokół Kościoła, wbrew realiom ateistycznego socjalizmu i nie lękania się
kapitalizmu, którego humanistyczne oblicze on sam przecież sobą i swymi naukami
gwarantował.
Znalazło to zresztą potem odbicie w czerwcowych wyborach z 1989 r. w Polsce. Ale, gdy później rozczarowali się oni ustrojowymi efektami tych wyborów,
nie zachęcał nikogo do buntu. Zalecał, jak cały Kościół w Polsce, cierpliwość,
skupienie się wokół religijnych pasterzy, pogłębienie wiary, praktykowanie cnót i rytuałów religijnych. I kiedy Kościół ten czynnie się włączył w polityczne
dyscyplinowanie wiernych wobec kapitalistycznych mechanizmów, sam odpłynął w świetlistą dal Watykanu, by nabrać sił do kolejnych pielgrzymek w służbie
„prawdziwym wartościom", a zwłaszcza Elektronicznemu Bogu. Głęboko pewnie
usatysfakcjonowany, że sprawy idą „w dobrym kierunku", bo przy okazji jego
pasterze przejęli władzę ideologiczną i politykę kadrową w swoje ręce.
Jest jednak rzeczą znamienną, że jeszcze w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX w. zaczarowane nim były także władze PRL. I nic dziwnego.
Wszak wyraźnie po 1970 r. nie zamierzały już one realizować socjalistycznych
przemian. Chciały utrwalenia i konserwacji swej pozycji w ramach osiągniętego
status quo. Marksizm dyskretnie, ale zdecydowanie, spychany był na zaplecze.
Stał się on jeno, jak powiadano, „językiem politycznym do komunikowania się w Bloku Wschodnim". Głoszono zaś i praktykowano ideologię jedności
moralno-politycznej społeczeństwa. Odwoływano się do tradycji. Kino i telewizja
karmiły intensywnie masy ekranizacjami bogoojczyźnianej literatury. Odżywały — z ich inspiracji — nacjonalistyczne świętości i upiory, aby nadać im legitymizację
narodową w miejsce klasowej.
1 2 3 4 5 6 7 8 Dalej..
Przypisy: [ 12 ] K. Katzenberger — "Jeśli
przychodzisz z Europy", Gdynia, 1997 r. s.
118. [ 13 ] Nic w tym dziwnego, bowiem „w telewizji Bóg to postać enigmatyczna i drugorzędna. Choć jego imię przywoływane jest ustawicznie, to konkretność i uporczywość obrazu kaznodziei niesie nam oczywisty przekaz, że to on, a nie On
ma być przedmiotem czci. Nie chcę tu sugerować, jakoby takie było pragnienie
kaznodziei, a jedynie to, że siła, jaką ma w sobie zbliżenie jego twarzy w kolorze, sprawia, iż niebezpieczeństwo popadnięcia w bałwochwalstwo czyha
nieustannie. Telewizja jest przecież formą bałwochwalstwa o wiele potężniejszą,
niż złoty cielec" (zob. N. Postman — "Zabawić się na śmierć, Warszawa, 2002 r.
s. 175). Wprawdzie Postman ma na uwadze kaznodzieję z amerykańskich spektakli
telewizyjnych, to jego opis wyraża ogólną zasadę, która charakteryzuje i tego
papieża i źródła tej jego urokliwej patetyczności. « Antropologia kulturowa (Publikacja: 07-06-2012 )
Jan KurowickiProfesor zwyczajny, kierownik katedry nauk społecznych na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor ponad trzydziestu książek z filozofii kultury, literatury i filozofii społecznej. Ostatnio wydana: "Estetyczność środowiska naturalnego" (Książka i Prasa, 2010) Liczba tekstów na portalu: 3 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Pod okiem demona przekory | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8096 |
|