Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.447.123 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 701 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Idźcie do kościoła i zostawcie filozofów w spokoju. Nie żądajcie przynajmniej, by dostosowywali swe nauki do waszej myślowej tresury: to czynią nicponie, półmędrkowie, u których możecie zamawiać sobie doktryny według upodobania.
 Kultura » Antropologia kulturowa

Religia i polityka w fabrykach atrakcji [4]
Autor tekstu:

Oczywiście: istnieją dziś i inni bogowie: kapitał, nauka, polityka, rodzina, szkoła itp. Każdy z nich także (na swój sposób) kształtuje istnienie, obecność i rangę tego, co dane nam w oglądzie i określa nasze zachowania. Ale, choć w obrębie pola uwagi każdego z tych bogów może się znaleźć i świat mediów, to jednak, zanim to się dokona, najpierw musi zyskać istnienie w oku kamery czy innego medialnego nośnika.

Bóg Elektroniczny tedy, jak Bóg Izraela, znajduje się u podstaw postrzeganego przez nas bytu i stoi nad innymi bogami, jakby każdy z nich był tylko Złotym Cielcem. Gdy więc po średniowieczu zgasło światło boże, które nadawało rzeczywistości blask i zaczarowywało ją, bynajmniej nie zapanowała bezwyrazowa lub szara prozaiczność. I nie tylko dlatego, że mniejsze lub większe cząstki z tego światła, jak kawałki rozbitego, czarodziejskiego zwierciadła, nadal trwały (i trwają) rozsypane w przeróżnych zakątkach społecznego bytu. Głównie dlatego, że — dzięki fotogenii, jako formie autoobrazu — pojawiło się nowe boskie światło i jego „podmiot" — Bóg Elektroniczny. Choć nie bytuje on w wieczności, lecz w pulsującej teraźniejszości elektronicznych mgnień.

W nim to (i dzięki niemu) przyglądają się obecnie i rozpoznają ludzie, rzeczy i ich sprawy. Bez niego (i poza nim) są nijacy, zerowi estetycznie. W nim też tyle mają w sobie sacrum, wielkości i znaczenia, ile uobecniają Jego światła. Poza nim — są tylko potencjalną materią, która czeka, by On nadał jej byt i ozdobił go aksjologicznymi świecidełkami.

Z drugiej wszakże strony ten Elektroniczny Bóg posiada pewną słabość, która co rusz daje o sobie znać. Jest on bowiem niesamoistny. Nie wystarczy bowiem nastawienie na świat oczu licznych Jego kamer, aby ruchome obrazki filmu czy telewizji oddziaływały na nas, jak owe dawne autoobrazy. Boć obrazy myślowe, które jak widma wcielają się w wizualne produkty mediów, muszą też zawierać w sobie coś zmysłowo nieuchwytnego; coś, co zawiera w sobie wskaźniki kierunkowe ku odpowiednim dla odbiorców przeżyciom, ideom i jakościom.

A to wymaga czegoś więcej, niż zapewnia najbardziej staranna reżyseria, czy nawet najbardziej biegłe opanowanie technik operatorskich i montażowych.

To coś — z kolei — objawia się jako Atrakcja Medialna. Dlatego ów Elektroniczny Bóg zdaje się poniekąd tak funkcjonować, jak natura: poprzez uruchamianą przez siebie ślepą i bezwiedną grę żywiołów kulturowych i społecznych, na które są skierowane te przeżycia, idee i jakości. Nie jest więc on, jak Bóg Żydowski, średniowieczny czy Berkeleyowski, ani samoistny, ani wszechmocny. Utrzymuje się w istnieniu dzięki innemu Władcy nad sobą: Medialnej Atrakcji. Ale też dzięki temu tylko mogą się wydarzać jego czary i ponownie odżywać także treści religii. Na przykład: w medialnych produktach reklamowych.

Jak bowiem trafnie zauważa O. Toscani: „Współczesna reklama nie unika na swój anielski sposób mitologii chrześcijańskiej, ośmiela się jednak redukować ją do kilku prostych formuł — przekonana, że w ten sposób ucieknie od jej dramatyzmu. Reklama wabi nas królestwem niebieskim, które osiągniemy bez specjalnych wysiłków — bo wystarczy je kupić. Obiecuje raj na raty. Każdego dnia prezentuje nam nowe objawienie. Sakralizuje codzienną, świecką rzeczywistość, uświęcając ją w uroczystej komunii z cudownymi produktami. Podobnie jak religia, wyzyskuje poczucie winy tych, którzy nie zasłużyli na to, aby wstąpić do królestwa wybrańców — obiecuje wszystko, niczego nie ofiarując. Jest katechizmem religii konsumpcji. Pomyślmy o jej głupawych obrazkach. O jej wyznaniu wiary. Sprzedaje nam szczęście, jak niegdyś Kościół sprzedawał odpusty, wiadomo, że w rezultacie doprowadziło to do reformacji. (...) Reklama to modlitewnik bez wyobraźni, pozbawiony jakiegokolwiek poczucia dramaturgii bądź zrozumienia tajemnic ludzkiej egzystencji. To materialistyczna religia, to potworność. Dla chrześcijan raj nie jest z tego świata, zapowiedziane Królestwo Boże nastanie dopiero po wielu stuleciach rozmyślań i dobrych uczynków. Tymczasem reklama utożsamia cud z siłą nabywczą, freski Kaplicy Sykstyńskiej — z seksownym katalogiem, muzykę kościelną z ogólnoświatowym łomotem, marzenie o lepszym życiu — z głupawym rajem "świeżości życia", Pietę — z laleczką" [ 11 ].

Jednakże to wszystko splata się ze sobą i dzięki eliksirowi fotogenii owocuje, jako Atrakcja Medialna, czyli emocjonalne i kulturowo-towarowe życie po życiu autoobrazów.

7. Istota i istnienie Medialnej Atrakcji

Czymże jednak ona jest? Najprościej i najkrócej mówiąc: tym, co (pozytywnie lub negatywnie) porusza, ukształtowane społecznie, standardy emocjonalne odbiorców; co, mówiąc innymi słowy, ich zaciekawia, bulwersuje lub nimi wstrząsa. W rezultacie — budzi napięcie i w nim utrzymuje, przykuwając uwagę do przekaźników. A to wszystko z kolei do konkretnych przedsiębiorstw medialnych przyciąga reklamodawców i zamówienia na programy sponsorowane. Są więc te przedsiębiorstwa właśnie fabrykami atrakcji.

Miarą natomiast każdej Medialnej Atrakcji nie jest ani jej wartość poznawcza, doniosłość polityczna czy społeczna; ani też znaczenie artystyczne. Tak, jak w ekonomii ustala się wysokość renty gruntowej (według dochodów z najlichszych gruntów), tak kryterium rangi Medialnej Atrakcji jest jej zdolność do (negatywnego lub pozytywnego) pobudzania standardów emocjonalnych odbiorców; odbiorców — o możliwie najniższej kompetencji kulturowej, i możliwie bliskiej zeru wyobraźni socjologicznej. Samo zaś to pobudzanie jest stopniowalne: od mniej lub bardziej delikatnego podrażnienia po zdolne wywoływać histeryczne wybuchy.

Dlaczego to właśnie kryterium jest decydujące? Bo taka jest zdecydowana większość odbiorców! A w pewnym sensie — wszyscy. I nie zmienia tego ani oszałamiający rozwój poznania naukowego, techniki i technologii; upowszechnienie różnych form kultury, czy liczne dziś możliwości kształcenia lub samokształcenia.

Kompetencja kulturowa i wyobraźnia socjologiczna bowiem, o które mi tu chodzi, są czymś całościowym. Przyswaja się je natomiast fragmentarycznie. Zależnie od sposobu życia, zdobywania nań środków, typu wykształcenia, pasji i zainteresowań lub ich braku. Nielicznym tylko udaje się posiąść kompetencję pełną, np. odpowiednią kompetencję muzyczną, plastyczną, socjologiczną, literacką, filozoficzną itd., które łącznie pozwalają na zdystansowany i kompetentny odbiór wszystkich produktów medialnych.

Zdystansowany, tzn. taki, który pozwala na hamowanie i regulowanie każdej spontanicznej reakcji na te produkty, dzięki rozpoznawaniu środków i materiałów, użytych do ich tworzenia oraz sposobów manipulowania nimi odbiorców, zależnie od konkretnych okoliczności społecznych. Zauważmy jednak, że standardy emocjonalne nie mają tylko charakteru psychologicznego, lecz głównie i przede wszystkim społeczno-kulturowy. Sprzężone są bowiem zawsze z właściwymi dla danego społeczeństwa stereotypami i wzorami kulturowymi, które zostały głęboko uwewnętrznione i zdają się funkcjonować na poziomie ludzkiej nieświadomości.

To sprawia, ze nawet zdeklarowany ateista w Polsce roztkliwia się, gdy słyszy kolędę, czy „rośnie w nim serce" w bożonarodzeniowe święta. Nieświadomość wszak wymyka się nawet rygorystycznym autokontrolom. Dlatego kompetencja kulturowa zawsze jawi się jako niepełna! Stąd wszyscy, że się tak wyrażę, posiadamy „kompetencję dziurawą" i dlatego jesteśmy bezbronni. Twórcy więc Medialnych Atrakcji na prawie każdego mogą znaleźć (i znajdują!) sposób. Dlatego właśnie wzorcową miarą Atrakcji jest reakcja nań odbiorców o najniższej kompetencji. Wszak w każdym z nas, z powodów tu wskazanych, kryje się taki czy inny profil kulturalnego buraka, boć każdy jest na swój sposób „kompetencyjnie dziurawy".

W te „dziury" mierzą media swymi produktami. Za ich zaś przyczyną - zgodnie z ideologicznym zapotrzebowaniem — panoszą się w nich (a przed ołtarzem telewizora w szczególności) demony nacjonalizmu, szowinizmu, rasizmu, erotyzmu czy sentymentalizmu. Rozpalają uczucia; wyzwalają łzy, fanatyzmy i agresję. Niejednokrotnie też owe demony używają masek i kostiumów religijnych. Stworzone zaś z nich Medialne Atrakcje miewają taką siłę rażenia, że skutkują tym, czego niekoniecznie życzyłyby sobie ani konkretne przedsiębiorstwa medialne, jako fabryki atrakcji, ani Kościół.

Wszak wymykają się one często spod ich kontroli, jak choćby zadymy i kontr-zadymy na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie przy okazji „smoleńskiego krzyża" po 10 kwietnia 2010 r.. Nadały one wprawdzie nowe, widowiskowe formy „wojnie polsko-polskiej" i walnie przyczyniły się do powstania m. in. „Ruchu Palikota"; ale — przede wszystkim (co raczej pożądane nie było) — odsłoniły polityczne podziały wewnątrz Kościoła i świeckie jego w istocie oblicze. Ale — z drugiej strony — w sposób przejmujący ukazały, że sprzeczności społeczne i różnice klasowe mogą przybierać kształty religijne. Jak w średniowieczu. Dowodzi to zaś tego, że kultura nasza ciągle tkwi w okowach społeczeństwa przedkapitalistycznego, w wiejskich, tradycjonalnych ramach, w których religia stanowi dominujący nad innymi ideologiczny aparat państwowy.

Z drugiej strony jednak — z racji pozycji, jaką Kościół zajmuje, on sam jest także źródłem Medialnych Atrakcji. Niekoniecznie dlań pozytywnych. Tak więc poszczególne stacje prześcigają się w przyciąganiu kościelnych autorytetów, by dokonywały one moralnych recenzji rozmaitych zdarzeń publicznych. Z równym jednak zapałem ukazują także (i tylko jako Medialne Atrakcje) liczne afery pedofilskie we współczesnym Kościele. Nastawiają kamery na hierarchów, żądających np. zakazu zabiegów in vitro, ale z pedantyczną dokładnością zrelacjonują homoseksualne igraszki pewnego nobliwego poznańskiego arcybiskupa. Odnotują też wystąpienie jakiegoś hierarchy na częstochowskich dożynkach w kwestii polityki rolnej. Aliści z takim samym zapałem i nabożeństwem ukażą aferę lustracyjną papieskiego kandydata na prymasa, czy zachłanność Kościoła podczas działania Komisji Majątkowej.

Boć, powtórzmy, dla Elektronicznego Boga liczy się tylko Atrakcja Medialna, z której (i którą) żyje. A to nie może się Kościołowi podobać. Nie da się zaś tego wykluczyć żadnymi politycznymi naciskami, bo media nie tyle nad czymkolwiek panują, lecz robią to, na co im pozwala ciąg, rodzonych przez życie społeczne, polityczne i — zwrotnie — przez same media Atrakcji, którym ulegają i podlegają. Więcej: są ich rzecznikami w tym znaczeniu, że de facto utożsamiają wolność słowa i przekazu ze swobodą ich możliwie nieograniczonej cyrkulacji w przestrzeni medialnej. Plotka, kłamstwo, pomówienie, głupota, demagogia, a także — dowolna fantazja czy mit ma więc takie samo prawo do obecności na ołtarzu telewizora, jak i to, co realne, mądre, wyważone czy prawdopodobne, bo rzetelnie udokumentowane. Jedynym bowiem kryterium pojawienie się wypowiedzi lub jakiejś formy wizualnej jest bycie trzymającą w napięciu Atrakcją. Nic bez tego się nie liczy. Nic poza tym nie istnieje.


1 2 3 4 5 6 7 8 Dalej..
 Zobacz komentarze (7)..   


 Przypisy:
[ 11 ] O. Toscani — „Reklama — uśmiechnięte ścierwo", Łódź, 1997 r. — szerzej na temat koncepcji Toscaniego: J. Kurowicki — „Wartości estetyczne fotografii", Wrocław, 2002 r. s. 200 — 205.

« Antropologia kulturowa   (Publikacja: 07-06-2012 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Jan Kurowicki
Profesor zwyczajny, kierownik katedry nauk społecznych na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor ponad trzydziestu książek z filozofii kultury, literatury i filozofii społecznej. Ostatnio wydana: "Estetyczność środowiska naturalnego" (Książka i Prasa, 2010)

 Liczba tekstów na portalu: 3  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Pod okiem demona przekory
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 8096 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365