|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Antropologia kulturowa
Religia i polityka w fabrykach atrakcji [4] Autor tekstu: Jan Kurowicki
Oczywiście: istnieją dziś i inni bogowie: kapitał, nauka, polityka,
rodzina, szkoła itp. Każdy z nich także (na swój sposób) kształtuje istnienie,
obecność i rangę tego, co dane nam w oglądzie i określa nasze zachowania. Ale,
choć w obrębie pola uwagi każdego z tych bogów może się znaleźć i świat mediów,
to jednak, zanim to się dokona, najpierw musi zyskać istnienie w oku kamery czy
innego medialnego nośnika.
Bóg Elektroniczny tedy, jak Bóg Izraela, znajduje się u podstaw
postrzeganego przez nas bytu i stoi nad innymi bogami, jakby każdy z nich był
tylko Złotym Cielcem. Gdy więc po średniowieczu zgasło światło boże, które
nadawało rzeczywistości blask i zaczarowywało ją, bynajmniej nie zapanowała
bezwyrazowa lub szara prozaiczność. I nie tylko dlatego, że mniejsze lub większe
cząstki z tego światła, jak kawałki rozbitego, czarodziejskiego zwierciadła,
nadal trwały (i trwają) rozsypane w przeróżnych zakątkach społecznego bytu.
Głównie dlatego, że — dzięki fotogenii, jako formie autoobrazu — pojawiło się
nowe boskie światło i jego „podmiot" — Bóg Elektroniczny. Choć nie bytuje on w wieczności, lecz w pulsującej teraźniejszości elektronicznych mgnień.
W nim to (i dzięki niemu) przyglądają się obecnie i rozpoznają ludzie,
rzeczy i ich sprawy. Bez niego (i poza nim) są nijacy, zerowi estetycznie. W nim
też tyle mają w sobie sacrum, wielkości i znaczenia, ile uobecniają Jego
światła. Poza nim — są tylko potencjalną materią, która czeka, by On nadał jej
byt i ozdobił go aksjologicznymi świecidełkami.
Z drugiej wszakże strony ten Elektroniczny Bóg posiada pewną słabość,
która co rusz daje o sobie znać. Jest on bowiem niesamoistny. Nie wystarczy
bowiem nastawienie na świat oczu licznych Jego kamer, aby ruchome obrazki filmu
czy telewizji oddziaływały na nas, jak owe dawne autoobrazy. Boć obrazy myślowe,
które jak widma wcielają się w wizualne produkty mediów, muszą też zawierać w sobie coś zmysłowo nieuchwytnego; coś, co zawiera w sobie wskaźniki kierunkowe
ku odpowiednim dla odbiorców przeżyciom, ideom i jakościom.
A to wymaga czegoś więcej, niż zapewnia najbardziej staranna reżyseria,
czy nawet najbardziej biegłe opanowanie technik operatorskich i montażowych.
To coś — z kolei — objawia się jako Atrakcja Medialna. Dlatego ów
Elektroniczny Bóg zdaje się poniekąd tak funkcjonować, jak natura: poprzez
uruchamianą przez siebie ślepą i bezwiedną grę żywiołów kulturowych i społecznych, na które są skierowane te przeżycia, idee i jakości. Nie jest więc
on, jak Bóg Żydowski, średniowieczny czy Berkeleyowski, ani samoistny, ani
wszechmocny. Utrzymuje się w istnieniu dzięki innemu Władcy nad sobą: Medialnej
Atrakcji. Ale też dzięki temu tylko mogą się wydarzać jego czary i ponownie
odżywać także treści religii. Na przykład: w medialnych produktach reklamowych.
Jak bowiem trafnie zauważa O. Toscani: „Współczesna reklama nie unika na swój
anielski sposób mitologii chrześcijańskiej, ośmiela się jednak redukować ją do
kilku prostych formuł — przekonana, że w ten sposób ucieknie od jej dramatyzmu.
Reklama wabi nas królestwem niebieskim, które osiągniemy bez specjalnych
wysiłków — bo wystarczy je kupić. Obiecuje raj na raty. Każdego dnia prezentuje
nam nowe objawienie. Sakralizuje codzienną, świecką rzeczywistość, uświęcając ją w uroczystej komunii z cudownymi produktami. Podobnie jak religia, wyzyskuje
poczucie winy tych, którzy nie zasłużyli na to, aby wstąpić do królestwa
wybrańców — obiecuje wszystko, niczego nie ofiarując. Jest katechizmem religii
konsumpcji. Pomyślmy o jej głupawych obrazkach. O jej wyznaniu wiary. Sprzedaje
nam szczęście, jak niegdyś Kościół sprzedawał odpusty, wiadomo, że w rezultacie
doprowadziło to do reformacji. (...) Reklama to modlitewnik bez wyobraźni,
pozbawiony jakiegokolwiek poczucia dramaturgii bądź zrozumienia tajemnic
ludzkiej egzystencji. To materialistyczna religia, to potworność. Dla
chrześcijan raj nie jest z tego świata, zapowiedziane Królestwo Boże nastanie
dopiero po wielu stuleciach rozmyślań i dobrych uczynków. Tymczasem reklama
utożsamia cud z siłą nabywczą, freski Kaplicy Sykstyńskiej — z seksownym
katalogiem, muzykę kościelną z ogólnoświatowym łomotem, marzenie o lepszym życiu — z głupawym rajem "świeżości życia", Pietę — z laleczką" [ 11 ].
Jednakże to wszystko splata się ze sobą i dzięki eliksirowi fotogenii
owocuje, jako Atrakcja Medialna, czyli emocjonalne i kulturowo-towarowe życie po
życiu autoobrazów.
7. Istota i istnienie Medialnej Atrakcji
Czymże jednak ona jest? Najprościej i najkrócej mówiąc: tym, co
(pozytywnie lub negatywnie) porusza, ukształtowane społecznie, standardy
emocjonalne odbiorców; co, mówiąc innymi słowy, ich zaciekawia, bulwersuje lub
nimi wstrząsa. W rezultacie — budzi napięcie i w nim utrzymuje, przykuwając
uwagę do przekaźników. A to wszystko z kolei do konkretnych przedsiębiorstw
medialnych przyciąga reklamodawców i zamówienia na programy sponsorowane. Są
więc te przedsiębiorstwa właśnie fabrykami atrakcji.
Miarą natomiast każdej Medialnej Atrakcji nie jest ani jej wartość
poznawcza, doniosłość polityczna czy społeczna; ani też znaczenie artystyczne.
Tak, jak w ekonomii ustala się wysokość renty gruntowej (według dochodów z najlichszych gruntów), tak kryterium rangi
Medialnej Atrakcji jest jej zdolność do (negatywnego lub pozytywnego)
pobudzania standardów emocjonalnych odbiorców; odbiorców — o możliwie najniższej
kompetencji kulturowej, i możliwie bliskiej zeru wyobraźni socjologicznej. Samo
zaś to pobudzanie jest stopniowalne: od mniej lub bardziej delikatnego
podrażnienia po zdolne wywoływać histeryczne wybuchy.
Dlaczego to właśnie kryterium jest decydujące? Bo taka jest zdecydowana
większość odbiorców! A w pewnym sensie — wszyscy. I nie zmienia tego ani
oszałamiający rozwój poznania naukowego, techniki i technologii; upowszechnienie
różnych form kultury, czy liczne dziś możliwości kształcenia lub
samokształcenia.
Kompetencja kulturowa i wyobraźnia socjologiczna bowiem, o które mi tu
chodzi, są czymś całościowym. Przyswaja się je natomiast fragmentarycznie.
Zależnie od sposobu życia, zdobywania nań środków, typu wykształcenia, pasji i zainteresowań lub ich braku. Nielicznym tylko udaje się posiąść kompetencję
pełną, np. odpowiednią kompetencję muzyczną, plastyczną, socjologiczną,
literacką, filozoficzną itd., które łącznie pozwalają na
zdystansowany i kompetentny odbiór wszystkich produktów medialnych.
Zdystansowany, tzn. taki, który pozwala na hamowanie i regulowanie każdej
spontanicznej reakcji na te produkty, dzięki rozpoznawaniu środków i materiałów,
użytych do ich tworzenia oraz sposobów manipulowania nimi odbiorców, zależnie od
konkretnych okoliczności społecznych. Zauważmy jednak, że standardy emocjonalne
nie mają tylko charakteru psychologicznego, lecz głównie i przede wszystkim
społeczno-kulturowy. Sprzężone są bowiem zawsze z właściwymi dla danego
społeczeństwa stereotypami i wzorami kulturowymi, które zostały głęboko
uwewnętrznione i zdają się funkcjonować na poziomie ludzkiej nieświadomości.
To sprawia, ze nawet zdeklarowany ateista w Polsce roztkliwia się, gdy
słyszy kolędę, czy „rośnie w nim serce" w bożonarodzeniowe święta. Nieświadomość
wszak wymyka się nawet rygorystycznym autokontrolom. Dlatego kompetencja
kulturowa zawsze jawi się jako niepełna! Stąd wszyscy, że się tak wyrażę,
posiadamy „kompetencję dziurawą" i dlatego jesteśmy bezbronni. Twórcy więc
Medialnych Atrakcji na prawie każdego mogą znaleźć (i znajdują!) sposób. Dlatego
właśnie wzorcową miarą Atrakcji jest reakcja nań odbiorców o najniższej
kompetencji. Wszak w każdym z nas, z powodów tu wskazanych, kryje się taki czy
inny profil kulturalnego buraka, boć każdy jest na swój sposób „kompetencyjnie
dziurawy".
W te „dziury" mierzą media swymi produktami. Za ich zaś przyczyną -
zgodnie z ideologicznym zapotrzebowaniem — panoszą się w nich (a przed ołtarzem
telewizora w szczególności) demony nacjonalizmu, szowinizmu, rasizmu, erotyzmu
czy sentymentalizmu. Rozpalają uczucia; wyzwalają łzy, fanatyzmy i agresję.
Niejednokrotnie też owe demony używają masek i kostiumów religijnych. Stworzone
zaś z nich Medialne Atrakcje miewają taką siłę rażenia, że skutkują tym, czego
niekoniecznie życzyłyby sobie ani konkretne przedsiębiorstwa medialne, jako
fabryki atrakcji, ani Kościół.
Wszak wymykają się one często spod ich kontroli, jak choćby zadymy i kontr-zadymy na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie przy okazji „smoleńskiego
krzyża" po 10 kwietnia 2010 r.. Nadały one wprawdzie nowe, widowiskowe formy
„wojnie polsko-polskiej" i walnie przyczyniły się do powstania m. in. „Ruchu
Palikota"; ale — przede wszystkim (co raczej pożądane nie było) — odsłoniły
polityczne podziały wewnątrz Kościoła i świeckie jego w istocie oblicze. Ale — z drugiej strony — w sposób przejmujący ukazały, że sprzeczności społeczne i różnice klasowe mogą przybierać kształty religijne. Jak w średniowieczu. Dowodzi
to zaś tego, że kultura nasza ciągle tkwi w okowach społeczeństwa
przedkapitalistycznego, w wiejskich, tradycjonalnych ramach, w których religia stanowi dominujący nad
innymi ideologiczny aparat państwowy.
Z drugiej strony jednak — z racji pozycji, jaką Kościół zajmuje, on sam
jest także źródłem Medialnych Atrakcji. Niekoniecznie dlań pozytywnych. Tak
więc poszczególne stacje prześcigają się w przyciąganiu kościelnych autorytetów,
by dokonywały one moralnych recenzji rozmaitych zdarzeń publicznych. Z równym
jednak zapałem ukazują także (i tylko jako Medialne Atrakcje) liczne afery
pedofilskie we współczesnym Kościele. Nastawiają kamery na hierarchów,
żądających np. zakazu zabiegów in vitro, ale z pedantyczną dokładnością
zrelacjonują homoseksualne igraszki pewnego nobliwego poznańskiego arcybiskupa.
Odnotują też wystąpienie jakiegoś hierarchy na częstochowskich dożynkach w kwestii polityki rolnej. Aliści z takim samym zapałem i nabożeństwem ukażą aferę
lustracyjną papieskiego kandydata na prymasa, czy zachłanność Kościoła podczas
działania Komisji Majątkowej.
Boć, powtórzmy, dla Elektronicznego Boga liczy się tylko Atrakcja
Medialna, z której (i którą) żyje. A to nie może się Kościołowi podobać. Nie da
się zaś tego wykluczyć żadnymi politycznymi naciskami, bo media nie tyle nad
czymkolwiek panują, lecz robią to, na co im pozwala ciąg, rodzonych przez życie
społeczne, polityczne i — zwrotnie — przez same media Atrakcji, którym ulegają i podlegają. Więcej: są ich rzecznikami w tym znaczeniu, że de facto utożsamiają
wolność słowa i przekazu ze swobodą ich możliwie nieograniczonej cyrkulacji w przestrzeni medialnej. Plotka, kłamstwo, pomówienie, głupota, demagogia, a także — dowolna fantazja czy mit ma więc takie samo prawo do obecności na ołtarzu
telewizora, jak i to, co realne, mądre, wyważone czy prawdopodobne, bo rzetelnie
udokumentowane. Jedynym bowiem kryterium pojawienie się wypowiedzi lub jakiejś
formy wizualnej jest bycie trzymającą w napięciu Atrakcją. Nic bez tego się nie
liczy. Nic poza tym nie istnieje.
1 2 3 4 5 6 7 8 Dalej..
Przypisy: [ 11 ] O. Toscani — „Reklama — uśmiechnięte ścierwo", Łódź, 1997 r. — szerzej na
temat koncepcji Toscaniego: J. Kurowicki — „Wartości estetyczne fotografii",
Wrocław, 2002 r. s. 200 — 205. « Antropologia kulturowa (Publikacja: 07-06-2012 )
Jan KurowickiProfesor zwyczajny, kierownik katedry nauk społecznych na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor ponad trzydziestu książek z filozofii kultury, literatury i filozofii społecznej. Ostatnio wydana: "Estetyczność środowiska naturalnego" (Książka i Prasa, 2010) Liczba tekstów na portalu: 3 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Pod okiem demona przekory | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8096 |
|