|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Roger Scruton – czyli konserwatywny obraz świata [3] Autor tekstu: Piotr Napierała
Scruton uważa, że
ideały polityczne są niemożliwe do zrealizowania w praktyce, poza środowiskiem, w którym powstały [ 18 ].
Naprawdę? Czy parlamentaryzm typu zachodniego nie zdał egzaminu w Japonii i Indiach? Z Turcją, która się obecnie re-islamizuje zapewne wygląda to
gorzej. Huntington, o czym pisałem w recenzji jego głównej książki, uważał,
ze w Indiach i Japonii były lepsze fundamenty dla parlamentaryzmu; bo ja wiem — w sumie Indiami rządzili do XVIII wieku wielcy mogołowie — islamscy
tyrani, sprawa jest skomplikowana. Na pewno pomaga odrzucenie przesądów
religijnych i podróże, czy to jest już wyjście ze środowiska? Scruton
oczywiście nie zastanawia się nad tym wszystkim i pędzi dalej, znów
stwierdzając autorytatywnie, że dla liberała lojalność wobec społeczeństwa
jest środkiem do zapewnienia sobie wolności, a dla konserwatysty celem, no i że oczywiście liberał się myli, nie rozumie polityki itd.. Nie wiem czemu,
ale od razu pomyślałem o cytacie z Karla Mosera, który opisując niemieckie
bezrybie intelektualne i ideowe połowy XVIII wieku, napisał: „każdy naród
ma jakąś siłę napędową, a Niemcy mają
posłuszeństwo" [ 19 ] — och jakże żałosny ten konserwatyzm, Scruton wcale nie wstydzi się chwalić
konserwatyzmu za brak konkretnych celów politycznych, którym polityka byłaby
podporządkowana (jak wolność i równość u liberałów i lewicy) [ 20 ],
co pozwala konserwatystom na większą elastyczność. Faktycznie zadziwiali
etatystycznością „biały rewolucjonista" Bismarck i reformator
parlamentarny Disraeli, ale czy to jest faktycznie atut? I czy przypadkiem
konserwatyzm nie ma celu jakim jest zachowanie status quo choćby nie wiem co,
bezczynność i żałosne samozadowolenie?
Choć jest
konserwatystą demokratycznym, Scruton ceni monarchię ze względu na osobę
monarchy, która, niezależnie od przymiotów władcy pobudza lojalność i patriotyzm [ 21 ].
Oczywiste jest, że te przymioty, stan oświecenia i sprawiedliwość władcy są
tu kluczowe (niektórych władców np. Fryderyka II czy Józefa II — nawet
liberałowie i socjaliści cenią do dziś!), a Scruton jak większość
konserwatystów, żyje w świecie bajek o królach i rycerzach bez skazy -
tworzy bogów i symbole, bo nie ufa zwykłym ludziom. Zaraz jednak dalej Scruton
pisze, że prezydent USA zamiast bycia symbolem, oferuje swój „styl" -
dla którego jest wybierany, i że
ten styl jest dla konserwatystów — równie cenny jak bycie rzekomo bezosobowym
symbolem ciągłości u królów. A czymże ten styl, jeśli nie przymiotem?
Dlaczego od Roosevelta oczekiwać należytego stylu, a od Fryderyka II — nie?
Znów Mr. Scruton jest z logiką na bakier.
Dalej Scruton pisze o tradycji zauważając przynajmniej, że liberałowie jak Eric Hobsbawn (autor: The
invention of Tradition), dezawuują tradycję, widząc w niej pewien
konstrukt myślowy, który można zastąpić innym [ 22 ].
Dawniej konserwatysta bredziłby o woli boga, w XX wieku to już nie wypada, więc
Scruton pisze, iż tradycja jest tworem myśli wielu pokoleń i trzeba ten wkład
szanować (pisał o tym Burke, oraz Bolingbroke, którego Scruton nie wspomina,
pewnie dlatego, że był libertynem...), stąd ceni sobie nasz autor gospodarkę
nie-planową, i oparte na precedensach „żywe" prawo anglosaskie, oraz o sztuce, mającej sens tylko gdy oparta jest na klasycznych wzorcach [ 23 ].
Sztuka, ekonomia, i prawo w pewien sposób żyją u Scrutona i innych
konserwatystów własnym życiem i podlegają ewolucji. Jest to typowy sposób
konserwatywnego myślenia, i dlatego konserwatyści właśnie kładą nacisk na
unikanie „rewolucyjności" w tych dziedzinach. Sztuki rewolucyjnej, zupełnie
nowatorskiej właściwie Scruton nie dopuszcza, tak samo jak faktu, że prawo
skodyfikowane, też jest żywe w tym sensie, że podlega interpretacji sędziowskiej
(o czym poinformował mnie mój przyjaciel prawnik). Co zaś się tyczy
ekonomii; wystarczy zwrócić uwagę na całą naukę Friedricha von Hayeka, który
będąc wolnorynkowcem i anty-interwencjonistą dopuszczał przecież możliwość
sterowania gospodarką w oparciu o przyszły popyt i podaż oraz oszczędności.
Jak zwykle konserwatywny sposób widzenia świata dostaje po uszach od
rzeczywistości, i jest mało płodny intelektualnie. Najzabawniejszy był da
mnie moment, kiedy Scruton chwali Schönberga i jego atonalną muzykę, za jej
mocne oparcie na tradycji muzyki niemieckiej [ 24 ],
choć w książce o lewicy, jaką omówię zaraz, uważał go za jednego z burzycieli dobrego smaku i zaprzańców-rewolucjonistów. W sztuce stymulujący
od wieków był bunt indywidualności artysty przeciw światu, smutne, że
Scruton tego zupełnie nie dostrzega.
Konserwatyści, i tu
Scruton nie jest wyjątkiem, uważają że historia i tradycja są ich własnością,
choć prawie zawsze stawali po stronie tego co jest obecnie, czyli np. prawa
stanowionego w danym państwie przeciw abstrakcjom. Zresztą nieoficjalnie też
tworzyli pseudo-historyczne abstrakcje. Jak jednak możliwe są jakiekolwiek wyższe
ideały, jeśli podzielimy to co słuszne według kryteriów geograficznych?
Scruton bezczelnie kradnie od liberałów ich ideę społeczeństwa
obywatelskiego, i twierdzi, że jest to twór konserwatywny [ 25 ].
Tak samo bezczelnie zaleca de facto polityczną bezczynność, choć społeczeństwo
obywateli ma to do siebie, że wiecznie domaga się reform i zmian!
Przypomnę w tym
miejscu, że zająłem się tą płaską intelektualnie książką, by
zdyskredytować konserwatyzm w osobie jego prominentnego przedstawiciela. Nie
rozbiłbym tego jednak, gdybym nie uważał, że filozofia jaką prezentuje jest
pełna sprzeczności i marzycielstwa. Scruton traktuje jako żonglerkę trafną
uwagę Herberta Marcuse’a, o tym, że faszyzm prowadzi do pochłonięcia państwa
przez społeczeństwo [ 26 ], a socjalizm odwrotnie i twierdzi, że społeczeństwo i państwo są dwiema
stronami tego samego medalu. To, że lewica i liberalne centrum rozróżniają
je, ma za kartezjański przeżytek w myśleniu! Ja rozumiem, że rzeczywistość
jest jedna, ale przecież administracja i wyborcy to jednak nie to samo. Dualizm
kartezjański zakładał natomiast oddzielenie ducha od ciała, dla Scrutona społeczeństwo
ma duszę (heglowski prawicowy mit „ducha narodu"), więc chce je znów połączyć,
mimo, że de facto w polityce i społeczeństwo i państwo zachowują się
materialnie; myśl polityczna i polityka również nie są tym samym; może wiec
dualizm kartezjański to dobry nawyk myślowy panie Scruton?
Według Scrutona
konserwatyści nie budują polityki na ideach jakichkolwiek „przyrodzonych"
uprawnień [ 27 ].
To oczywiście nieprawda, jak wszystko u tego autora. Spójrzmy na konserwatystów
na świecie i np. ich prawa religijne (np. nie dawanie dzieciom leków i zastrzyków) czy rodzinne (uprzywilejowanie prawne rodzin), czy się to różni
od liberalnych praw człowieka? Kierunkiem i sensem tak, ale przecież nie
kategorią. Rozumiem jednak, że Scruton ma na myśli idealnych, a nie
rzeczywistych konserwatystów. Typowym konserwatystą jest Scruton, gdy
krytykuje roszczeniowy język „uprawnień". Dla niego państwo rozdaje nie
prawa lecz przywileje [ 28 ].
Cóż cieszę, się, że mam
„przywilej" życia w tym kraju, i postaram się nie rozdrażnić pana Tuska,
bo mi gotów cofnąć przywilej...
W realnym świecie państwo i tak musi zabiegać o popularność u obywateli, więc nawet gdyby cofnęło
obywatelom wszystkie prawa, jakie oni uważają za im należne, to rozdawało,
jak nie prawa, to przywileje. Czy ta różnica faktycznie dotyczy czegoś więcej
niż estetyki? Państwo dla Scrutona i konserwatywnej prawicy to żywy organizm,
który składa się z rzymskich obywateli i instytucji razem wziętych — zwłaszcza
niemieccy konserwatyści w XIX wieku lubili wmawiać ludziom, że państwo to
nie poczta i ministerstwo, lecz ucieleśniony duch narodu. Antropomorfizowanie
państwa to post-religijna dziecinada, i stary numer, ileż to razy np. KrK
wmawiał ludziom, że Kościół Polski, to nie 50 tys. zakonników i księży,
ale 35 mln wiernych? Każda instytucja musi walczyć o poparcie, i nic nie da
powiedzenie, że ucieleśnia ona wolę ludu czy coś w tym rodzaju. Państwo to
dla konserwatystów dający bezpieczeństwo bóg, nie od dziś wiadomo, że
prawicowcy mają zwykle słabszy system nerwowy...
Od sztywnych praw
konstytucji wyżej ceni Scruton raczej nawyki i zwyczaje prawne. Skąd się takie pomysły
biorą? Przecież angielski Bill of Rights z 1688 roku, jest sztywną spisaną
konstytucją Anglii, a mimo to ciągle znajdują się angielskie bęcwały uważające,
że jest ona czymś więcej. Zresztą warto tu powołać się na innego
konserwatystę — amerykańskiego — Thomasa Woodsa, którego wybitnie nie
lubię za jego prokościelna propagandę, ale który trafnie zauważył, że
Amerykanie w latach 70. i 80. XVIII wieku, nie chcieli zmiennej i nijakiej
konstytucji tak jak ją rozumieli Brytyjczycy, lecz sztywną i zrozumiałą dla
wszystkich i jak najbardziej spisaną i widoczną najlepiej na ścianie ratusza
[ 29 ].
Te wszystkie bajania Burke’a i de Maistre’a o rzekomej wyższości
niespisanej konstytucji to czysta fikcja. Przecież do licha historia pełna
jest spisanych ordonansów, nakazów królewskich, bulli — co to jest jeśli
nie spisane konstytucje? Rozumiem, że Scruton i konserwatyści chcieliby, by
prawo było spójne filozoficznie, i tu być może prawo precedensowa ma pewną
przewagę, ale mówienie o niepisanej konstytucji ma sens tylko wtedy, gdy prawo
jest oczywiste dla każdego — a nigdy nie jest. Śmiem twierdzić, że prawo
wystawione jest na większe niebezpieczeństwo roszczeń, gdy nie jest spisane.
Choć może się mylę.
Demokracji nie lubi
Scruton za to, że przyspiesza atomizację społeczną, i cytuje Tocqueville’a,
który faktycznie o tym pisał [ 30 ]. O czym już Scruton dalej nie pisze, Tocqueville uważał też, że demokracja
faworyzuje głupotę, bo każdy wyborca myśli o innych jak o równych sobie,
także pod względem intelektualnym. Jednocześnie ta atomizacja u Tocqueville’a pociągała za sobą tyranię większości, i coś co Ortega y
Gasset nazwałby buntem mas. Tocqueville i Ortega y Gasset, jako liberałowie-elitaryści,
bali się, że demokracja zdusi jednostkę i wprowadzi społeczną urawniłowkę,
Scruton zaś martwi się tylko o spoistość społeczną, a przecież
Tocqueville uważał, że pod tym względem te egalitarystyczne USA są niezrównane!
Wniosek: Scruton, albo nie rozumie Tocqueville’a, albo rozmyślnie fałszuje
jego przekaz. Nieco słuszniej Scruton broni instytucji założonych w czasach
niedemokratycznych, jak Izba Lordów, przed marginalizacją, pod pretekstem iż
powstały w sposób niedemokratyczny (do tego zmierzała polityka Tony’ego
Blaira) [ 31 ].
Prawdopodobnie i Blair i Scruton mieli ukryte motywy; Blair zapewne po prostu
nienawidzi, a Scruton kocha tych arcybiskupów zasiadających w HL. Zupełnie
nie pojmuję z kolei, dlaczego
konserwatyści, w tym i Scruton, uważają, że kaprysy demosa i kadencyjnych
gabinetów mogą zaszkodzić woli politycznej zmarłych i nienarodzonych, a kaprysy monarchy nie [ 32 ].
Czy monarcha nie może być rewolucjonistą? A taki Piotr Wielki? A Fryderyk
Wilhelm I? A Reza Pahlawi ? Monarchów traktuje Scruton jak „głos
historii" [ 33 ] i ucieleśnienie ducha narodu, a przecież monarchowie łamali własne prawa
(taki Ludwik XIV z trudem przepchnął sprawę bastardów, którzy wbrew prawom
królestwa mieli dziedziczyć, choć i tak jego testament anulowano i wszystko wróciło
do „normy") wyrzynali się nawzajem, a Anglia miała chyba z 8 dynastii; która z nich była prawdziwym głosem narodu? Shakespeare oczerniał Yorków, by dowieść,
że byli nimi Tudorowie… Lubi też Scruton arystokrację, i elitaryzm jaki ona
reprezentuje, a czy nie lepszy jest elitaryzm self-made men? Boi się nadmiaru władzy
jaką dysponuje gabinet, ale czy nie było tak samo za czasów Roberta
Walpole’a (1721-1742), czy Waltera Bagehota, albo w XVII wieku, kiedy
ministrowie byli po prostu dworakami? Boi się nasz autor nierównowagi między
władzami, a jednocześnie trójpodział monteskiuszowskie wydaje mu się niepożądany
[ 34 ].
Zresztą zaraz dalej czytamy, że gabinet nie mógłby rządzić, gdyby miał
odseparować od siebie swoje kompetencje legislacyjne i wykonawcze [ 35 ] — a ja myślałem, że gabinet (tj. grupka najważniejszych ministrów) to po
prostu egzekutywa, która wydaje polecenia, a nie prawa. Jeśli nawet gabinet ma
inicjatywę prawną, to przecież nie jest od razu legislatywą. Tak samo uwaga
Scrutona, że sądy nie są w stanie nikogo ukarać, a jedynie skazać, trafia w próżnię.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 Dalej..
Przypisy: [ 19 ] M. Wawrykowa, Dzieje Niemiec
1648-1789, Warszawa PWN 1976, s. 19. [ 20 ] R.
Scruton, Co znaczy konserwatyzm, s. 56. [ 29 ] Vide: Th. Woods,
Niepoprawna politycznie historia Stanów
Zjednoczonych [ 30 ] R. Scruton, Co znaczy konserwatyzm, s. 79. « Recenzje i krytyki (Publikacja: 14-03-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8822 |
|